
Ostatnio trafiło na "Jak zostać królem" - kolejny dobry film na zimową aurę. Opowieść o jąkającym się królu i jego niekonwencjonalnym (a przynajmniej nie podążającym ścieżką etykiety) terapeucie ma swój nieodparty urok. Bo prócz historii logopedii na dworze Windsorów jest też zwykła opowieść o nieszczęśliwym człowieku i czymś na kształt męskiej przyjaźni między następcą tronu a człowiekiem z niższych sfer (chociaż nie tak szorstkiej jak ta, o której onegdaj opowiadał Leszek Miller). ;-)
Wyśmienite jest w tym filmie aktorstwo - nie ma chyba ani jednego słabego aktora i ani jednej zbędnej bądź spartolonej roli. A jeśli dorzucić do tego świetną muzykę i jeszcze lepszą scenografię to już mamy film prawie wzorcowy.
Prawie, bo idealnie nie jest... Brakuje jakiegoś napięcia, jakiejś głębi - ot, jkolejna opowieść, z której niewiele wynika poza przyswojeniem opowieści o królewskim dworze w międzywojennym Londynie z dodatkiem uśmiechu i plastyczności obrazu...
Ale warto obejrzeć. I nie dziwi ilość nominacji do Oskarów, bo ogląda się film wybornie a dwie godziny lecą jak z bicza strzelił ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz