poniedziałek, 23 maja 2011

Krynki oraz Kopna Góra

Kolejnym etapem poniższej wyprawy były wizyty w dwóch miejscach:

1. Krynki. Pożydowskie miasteczko, w którym warto zwiedzić tylko kirkut. Chociaż miejscowi debile nie zachęcają - widząc obcy autokar wznoszą okrzyki "Jude raus!" i "White power!".
Że tak, kurwa, powiem -brawo. Zwłaszcza, że tacy z nas żydzi jak z nich... ;-)

Nie zrażając się jednak poszliśmy na ów kirkut. Żeby zobaczyć magiczną przestrzeń, którą powoli pochłania otaczająca przyroda. Jest jakiś taki piękny smutek żydowskich cmentarzy...









2. Kopna Góra - krótki postój na odpoczynek i obejrzenie arboretum... Gdyby człek mieszkał bliżej zapewne jeździłby tam na weekendowe pikniki. Cisza, spokój, drzewa - pełen chill-out ;-)







piątek, 20 maja 2011

Kruszyniany

Znów wywiało nas na wschód. Tym razem jeszcze w ojczystych granicach ale już prawie na Białoruś ;-)
W Kruszynianach mieszkają 'swojscy' Tatarzy - synowie Rzeczypospolitej wyznania muzułmańskiego, którzy w tym miejscu mieszkają od XVII wieku.
Niewielu już ich zostało - rozproszyli się po świecie, rozwodnili krew wśród lachów... Ale nadal można zwiedzić meczet, mizar i podjeść ciekawych potraw. I zobaczyć, że są, istnieją, żyją.

Przy okazji można odkryć kolejny ciekawy fragment Polski :-)

Meczet



Mizar (cmentarz muzułmański) - gdzie pięknie przenikają się wpływy arabskie, rosyjskie i polskie... Widać to zwłaszcza na napisach - troistość alfabetów :-)








Jurta w wersji proturystycznej i mocno uwspółcześnionej.


Prawdziwy koniec świata. Ale jednocześnie fantastyczne miejscówki na wypad weekendowy - z mnogością agroturystyki, knajp regionalnych i z zachwycającą przyrodą :-)

środa, 18 maja 2011

Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł

Idąc na film o współczesnej historii Polski zastanawiałem się, co tak na prawdę wiem o latach tuż przed moim narodzeniem. Jakoś tak wyszło, że okres między 1945 a 1989 r. jawi mi się jako czarna dziura z plamami zrywów robotniczych, nagonki antyżydowskiej i późniejszym powstaniem "S" oraz stanem wojennym. W sumie kilka dat, kilka postaci, mgliste tło i brak wiedzy przyczynowo-skutkowej...

"Czarny Czwartek" próbował ową lukę załatać - nie przy pomocy wielkich nazwisk, wielkiej historii i ciężkiej martyrologii ale opowiadając o wydarzeniach w Gdyni z perspektywy zarówno robotników jak i władzy. Jedni chcieli godnie żyć i mieć za co jeść a drudzy utrzymać się u steru...

Film, trzeba mu przyznać, od początku do końca trzyma w napięciu. Niby się wie, co wydarzy się za chwilę i jak kończy się cała historia a jednak ciężko oderwać wzrok od ekranu. Ogromne brawa należą się twórcom za sceny miejskie - klimat wściekłości robotników stoczniowych a później walk ulicznych zrobione są po mistrzowsku. To samo tyczy się wykorzystania oryginalnych nagrań z owych wydarzeń - wplecione w fabułę dodają autentyczności całemu filmowi...

Jedyne, do czego można się przyczepić to rola żony zabitego Brunona Drywy (który w piosence został unieśmiertelniony jako Janek Wiśniewski). Scenarzysta nie bardzo wiedział co zrobić z jej postacią a Marta Honzatko również nie błysnęła talentem ni geniuszem...

Warto obejrzeć "Czarny Czwartek". Dla jednych będzie to okazja do wspomnień, dla innych poznania kawałka historii własnego kraju...



niedziela, 15 maja 2011

Warszawa...

...da się lubić ;-)

Kilka spojrzeń na miasto, które jest nieustannie demonizowane a przy bliższym spotkaniu jednak okazuje się nie takie znów złe...
Nie, nie stałem się warszawiakiem ani tym bardziej warsiafiakiem. Pamiętam skąd pochodzę.
Po prostu żyję tu. I jest mi dobrze. I nie przeklinam miasta...


Ciekawym jak się śpi w owych "botelach"...










Kawowy rasizm? ;-)

Syrenka strzeże miasto...
...a wróbel Syrenkę... ;-)