sobota, 31 grudnia 2011

Wymyk

Filmem "Wymyk" zamknęliśmy 2011 rok. Wbrew poprzednim doświadczeniom daliśmy po raz kolejny szansę polskim twórcom i... nie zawiedliśmy się :-)

Nie jest to kino lekkie łatwe i przyjemnie - opowieść o bezsilności, brnięciu w kłamstwa i próbie odkupienia win zapowiada się dość banalnie, zwłaszcza gdy dowiadujemy się, że będzie to historia o dwóch braciach. Jakieś takie to nieco biblijne, czyż nie...? ;-)

Na szczęście okazuje się, że jest to dobrze nakręcona historia - bez moralizatorstwa i nadmiernego efekciarstwa...

Zaczyna się od kopnięcia - adrenalina, podniesione ciśnienie a potem są już tylko wyrzuty sumienia i próba odkupienia winy (a może tylko zmazania plamy po własnym uczynku?), w których towarzyszymy postaci granej przez Roberta Więckiewicza... Bo jakże to tak - bratu nie pomógł, rodzinę okłamywał... a może okłamywał już sam siebie... A może bezmoc zrodziła się z jeszcze innej przyczyny? I dlaczego wszyscy słuchają ojca jak wyroczni? Dlaczego wszyscy bohaterowie zdają się mieć jakieś dziwne, drobne sekrety?

czwartek, 29 grudnia 2011

Gdańsk cz. 2 czyli stateczkiem na Westerplatte :-)







Wprawdzie nie mamy jeszcze mentalności niemieckich turystów ani nie przymierzaliśmy się do korzystania z usług stateczków pasażerskich, to jednak rzeczywistość chciała inaczej. Promocyjna cena na zakończenie sezonu skusiła nas do wejścia na pokład "Małgorzaty" i popłynięcie w kierunku Westerplatte :-) 

W sumie nawet nie wysiedliśmy na końcu podróży a od razu zabraliśmy się w drogę powrotną. Nie dlatego, że nie chcieliśmy zobaczyć Wojskowej Składnicy Tranzytowej ale dlatego, że pogoda była zmienna i nieprzyjemna. Z jednej strony świeciło słońce, z drugiej nadciągały okropne burzowe chmury a w tym wszystkim nieustannie atakował nas wiatr, który wychładzał do szpiku kości. 

Ale było warto, oj było - żeby zobaczyć gdańskie zabytki wzdłuż Motławy oraz ciężki postindustrial Stoczni Gdańsk (czy to dziwne, że podobają mi się portowe dźwigi???) :-)

Gdańsk cz. 1

W październiku byliśmy w Gdańsku... Co oznacza, że w pisaniu mam pewne opóźnienia ;-) Ale nic to - poza nim A.D. 2011 nie było już "wypraw", więc i nie ma czego tu wrzucać...

Ponieważ wyjazd miał być bardzo nisko kosztowy - udało się dotrzeć do miasta i wrócić za w sumie 2 złote od osoby - chwała Polskiemu Busowi i jego cenom! ;-) 
Znaleźliśmy też hostel w samym centrum miasta, dosłownie kilkadziesiąt metrów od ul. Długiej. Ale jego akurat nie polecę nikomu - brud, zimno, szemrane towarzystwo, niedostatek łazienek i brak zamykanych szafek. Koszmar podróżny w hostelu "Universus" stał się ciałem... Może i cena kusząca (30 pln/noc), ale nie było to warte nerwów związanych z taszczeniem przy sobie całego majątku i zastanawianiem się, co jeszcze okaże się beznadziejne...

środa, 28 grudnia 2011

Listy do M.



W ramach świątecznego ruszenia dupska sprzed zastawionego stołu poszliśmy do kina na "Listy do M.". Wprawdzie od początku zanosiło się na typowy romantyczny gniot, ale kilka w miarę dobrych recenzji i opinii znajomych, połączonych z typowym bożonarodzeniowym odmóżdżeniem sprawiło, że jednak podjąłem to ryzyko ;-)

I nie bardzo wiem teraz co o tym filmie napisać.
Bo to jest gniot. Przewidywalny, łopatologiczny, nudny i słaby gniot!!! Typowa produkcja dla nastolatek i gospodyń domowych, którym oglądanie tvn-owskich produkcji wyżarło mózg.
Do tego zestaw aktorów "topowych" - z dowolnego serialu, szoł telewizyjnego czy pudelka... Grających jakby robili to tylko dla kasy - bez szacunku dla widza czy nawet samych siebie...

Więc nie będzie trailera, nie będzie recenzji - będzie tylko niesmak, który pozostał po wyjściu z kina.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Baby są jakieś inne

Miałem jakieś opory, żeby wybrać się na nowy film Marka Koterskiego. Zarówno trailery jak i pierwsze recenzje nie zachęcały do wydania kilku złotych i zapoznania się z kolejną opowieścią o Adasiu Miauczyńskim...
Jakimś wielkim fanem Koterskiego też nie jestem. Nie licząc genialnego "Dnia Świra", który widziałem chyba ze sto razy, reszta jego filmów zrobiła na mnie przelotne wrażenie, ale nie popadłem w nadmierny zachwyt... :-)

"Baby są jakieś inne", niestety, spełniło negatywnie wszelkie oczekiwania. Prawdę mówiąc, kilka tygodni po obejrzeniu, mam poważny problem z przypomnieniem sobie czegokolwiek więcej niż uczucie dojmującej nudy, który towarzyszył mi przez cały film.

Zakładam, że miało być śmieszno-straszno o współczesnych relacjach damsko-męskich i coraz większej dominacji kobiet w życiu codziennym. Niestety tylko zakładam, bo przez cały seans dostajemy po prostu dwóch facetów, którzy jadą gdzieś samochodem i pieprzą głupoty, co pewien czas okraszając je soczystym wulgaryzmem.

czwartek, 24 listopada 2011

Kompleks Portnoya

Kontynuując przepraszanie się z teatrem obejrzeliśmy "Kompleks Portnoya" w Teatrze Konsekwentnym
Kiedyś, chyba na początku liceum czytałem książkę, na podstawie której powstał scenariusz. Niestety, czas kompletnie zatarł w pamięci fabułę - pozostawiając tylko jakieś mgliste wspomnienie skandaliczności i erotyczności. Nie pozostało więc nic innego, niż odświeżyć sobie dzieło Philipa Rotha w wersji przeniesionej na deski teatru...

I jedno mogę powiedzieć: warto było!!!
Początkowo zapowiada się nad wyraz skromnie: w obsadzie tylko czterech aktorów, scenografia ograniczona do minimum a cała książka ma się zmieścić w dwugodzinnym przedstawieniu... 
Na szczęście, gdy tylko zgasną światła, zaczyna się owo misterium, o które w teatrze chodzi.

wtorek, 22 listopada 2011

1920 Bitwa Warszawska

Biorąc pod uwagę, że wojna w roku 1920 była tak ważna dla Polski i całej Europy, poszliśmy do kina licząc na dobry i ważny film. Jednocześnie łączący elementy o zabarwieniu historyczno-batalistycznym z przyzwoitą fabułą i romansidłem. To pierwsze sugerowało nazwisko Hoffmana, drugie Szyca a trzecie Urbańska na plakacie.

"1920 Bitwa Warszawska" miało też być pierwszym polskim 3D. Owszem, to jedno się sprawdza - ciągłe powtarzanie słowa zaczynającego się na "d" - dno, dno, dno!!!


Zamiast dobrze skrojonej opowieści, pełnej ciekawych zdarzeń, fantastycznych efektów wizualnych i łzo-wyciskaczy dostaliśmy coś, co przypomina opowieść jakiejś ostatniej żyjącej uczestniczki tamtych zdarzeń. Ot, mniej więcej jakby prababcia na imprezie, cierpiąca dodatkowo na ostrą demencję, próbowała opowiedzieć co pamięta z wojny polsko-bolszewickiej. I jak to babcia - trochę pogadała, trochę pośpiewała, pomyliły jej się fakty, zapomniała w połowie opowieści o czym mówiła przed chwilą a co do pradziadka nie miałaby pewności po której on stronie wojował. Koszmar...

niedziela, 20 listopada 2011

Słowacja cz. 8 - Nitra

Miasto Nitra było ostatnim przystankiem na trasie.  Bo kilkugodzinnego postoju w Trnavie nie liczę a potem pozostał nam tylko powrót, przez Bratysławę, do Polski.

Gdyby wierzyć przewodnikom to powinno być to miejsce, które powala na kolana i nie pozwala z nich wstać przez tydzień... Ale tak nie jest - owszem, jest urokliwie, jest trochę zabytków, ale całość pozostawia jakiś niedosyt. Może wywołany właśnie zbyt wysokimi oczekiwaniami...?

sobota, 19 listopada 2011

Słowacja cz. 7 - Banské múzeum v prírode

W ramach pobytu w Bańskiej Bystrzycy odwiedziliśmy również Muzeum Górnicze w Naturze (Banské múzeum v prírode). 

Wyjątkowo ciekawe miejsce - bo oprócz zwiedzania historycznej infrastruktury kopalnianej można również zagłębić się w podziemnym świecie i przejść ponad kilometr sztolnią Bartolomej... Dostaje się żółty, nieprzemakalny płaszcz, kask oraz latarkę i wyrusza się z przewodnikiem na półtoragodzinny spacer kopalnianymi korytarzami.

niedziela, 13 listopada 2011

Słowacja cz. 6 - Banska Stiavnica

Następnym miejscem do którego dotarliśmy była Banská Štiavnica (pol. Bańska Szczawnica) - miasteczko dosłownie zagubione wśród gór. Dotrzeć tam nigdy łatwo nie było a owo oddalenie od głównych dróg i magistrali kolejowej okazało się dla miejscowości tak błogosławieństwem jak i przekleństwem... Z jednej strony jest pięknie - zachowała się praktycznie niezniszczona tkanka historyczna, zabytki i układ przestrzenny ale z drugiej widać, że miasteczko wymiera, sporo budynków stoi pustych a cyganów w blokowiskach więcej niż ustawa przewiduje...
Pewne jest, że średniowieczne prosperity, związane z okolicznymi kopalniami już nie powróci, ale miło poczuć ducha przeszłości... :-)

środa, 2 listopada 2011

Słowacja cz. 5 - Jaskinia Harmanecka

Odrobina łażenia pod górkę w górskiej krainie też musiała być... Na szczęście okazało się, że warto pokonać własne słabości - opór materii i ducha i dotrzeć na sam szczyt...
Wybraliśmy się do Jaskini Harmaneckiej (Harmanecká jaskyňa) - najpierw rozklekotany Ikarus piął się serpentynami pod górę (a był to autobus miejski, gdzieś u zmierzchu swego żywota)... Potem wspinaliśmy się strasznie długo stromą ścieżką, wręcz bez końca, bez tchu, bez siły...
 

Słowacja cz. 4 - Banska Bystrica





Kolejnym etapem naszej słowackiej wędrówki była Banská Bystrica (pol. Bańska Bystrzyca), która, zgodnie z informacjami z przewodników, okazała się być miastem bardzo urodziwym i zabytkowym.

Warto nadmienić, że nocowaliśmy tam w hostelu należącym do sieci YMCA, która tak naprawdę nie jest gejowskim wynalazkiem a organizacją chrześcijańską :-) Miejscówka niczym specjalnym, prócz nazwy, się nie wyróżniała, ale samo wspomnienie jest dość absurdalne i warte tych kilku euro za dobę :-)

sobota, 29 października 2011

Słowacja cz. 3 - Devin

Zamek Devin praktycznie leży jeszcze w obrębie słowackiej stolicy, ale na tyle daleko od centrum, że nic nie zapowiadało, że uda nam się go zobaczyć... Zastanawiałem się jak to ugryźć, ale problem rozwiązał się sam :-) Na szczęście udało się spotkać z dawno niewidzianą koleżanką, która okazało się, że mieszka w Bratysławie i już właściwie jako "tubylec" zawiozła nas na miejsce. 
Agnieszko: raz jeszcze wielkie dzięki :-)

środa, 26 października 2011

Słowacja cz. 2 - Bratysława

Stolica Słowacji w swym właściwym, zabytkowym obszarze witała nas dwukrotnie zaskakując upałem i wysokością cen w euro. Opłaty za hotele i hostele powodowały gwałtowne odchudzenie portfela a jedzenie w knajpach, chociaż pyszne, po spojrzeniu na końcowy rachunek mogło powodować lekkie zgorzknienie... Tym bardziej, że ceny są iście wiedeńskie a standard bywa nadal wschodnioeuropejski ;-)

czwartek, 20 października 2011

Słowacja cz. 1 - Bratysława: zamek

Dwa miesiące temu mieliśmy urlop. Dwa miesiące temu temperatura dochodziła do plus 40 stopni wieczorem. Było fantastycznie... :-)

Ale po kolei. Primo: pojechaliśmy na Słowację bo w sumie tam nas jeszcze nie było - a udało się kupić tanie bilety. Secundo: wyruszyliśmy bez planu i bez głębokiego przemyślenia gdzie dokładnie chcemy dotrzeć. Tertio: najpierw trzeba było obalić mit o tym, że Bratysława to betonowe zadupie bez krztyny walorów turystycznych (ot, takie ponure przedmieście Wiednia).

czwartek, 6 października 2011

Lot nad kukułczym gniazdem

Eksploatując portal www.TaniTeatr.pl kilka dni później znów trafiliśmy na przedstawienie. Tym razem wybór padł na "Lot nad kukułczym gniazdem" w Teatrze Powszechnym
Zapowiadało się podwójnie ciekawie - bo oprócz zwykłego obcowania ze sztuką dochodziła jeszcze funkcja porównawcza. Książkę Kena Keseya czytałem kilka lat temu, film Milosa Formana widziałem kilkukrotnie, więc pozostało nic innego jak poznać trzecią wersję tej samej opowieści, tym razem w adaptacji scenicznej... :-)


Tym razem fabuła bardziej skupia się na jednostce jako człowieku niż alegorii całego społeczeństwa a scenografia bardziej przypomina korporację niż psychiatryk ale taki znak czasu bardzo dobrze zrobił tekstowi. Nadal padają te same pytania o wolność - i tak samo jak w oryginale pozostają bez odpowiedzi....

niedziela, 2 października 2011

Fejs Bóg

Odkrycie portalu www.TaniTeatr.pl  zaowocowało "przeproszeniem się" z teatrem. Bo wstyd się przyznać, ale w owym przybytku nie byłem ze cztery lata. Jakoś w ostatnim czasie bliżej i taniej było udać się do kina :-)

Trafiliśmy do Sceny Współczesnej na spektakl "Fejs Bóg". I już sam tytuł powinien wystarczyć na opis fabuły. Bo ani facebooka ani szumu na temat potencjalnych zagrożeń z niego płynących, nikomu chyba tłumaczyć nie trzeba...

Samo przedstawienie jest całkiem dobre. Nie jest to może szczytowe osiągnięcie polskiej dramaturgii i sztuki scenicznej ale ogląda się bardzo dobrze. Nie rażą również bardzo "moderne" dodatki w postaci rozmaitych multimediów i niby wciągania publiczności w przedstawienie... 
Ogromne brawa należą się dwójce aktorów, którzy występują w "Fejs Bogu". Magdalena Engelmajer sprawia wrażenie utalentowanej i jest dość przekonująca w roli zagubionej trzydziesto(kilku?)latki a Daniel Wieleba w odsłonie scenicznej nie wygląda i nie zachowuje się jak debil prowadzący losowania Lotto... I bardzo dobrze - bo mizdrzącego się pajaca nie zdzierżyłbym na dłuższą metę...

czwartek, 15 września 2011

Misja Kadrowego

Ciągnęło mnie na "Misję Kadrowego" odkąd zobaczyłem zwiastuny. W sumie nie do końca wiem dlaczego - zapewne przez słabość do odkrytego całkiem niedawno kina izraelskiego... I przez wszystkie filmy z tego kraju, obejrzane w ciągu ostatnich dwóch lat.
Ciągle jednak nie udawało się nań dotrzeć - a to wyjazd, a to urlop, a to godziny nie takie - aż w końcu zaczęło wyglądać na to, że film zdjęto z afisza... Na szczęście w zeszły weekend udało się dotrzeć do "Kino.Lab" i obejrzeć ową produkcję :-)

Fabuły streszczał nie będę - wszystko jest takie jak w zapowiedziach - oto zmęczony życiem i mocno egocentryczny HR-owiec musi załagodzić firmowy skandal i wyruszyć z trumną do Rumunii. No i ma być to podróż przez kraj dziki i zapyziały, w towarzystwie równie dziwnych postaci. Już sam wstęp sugeruje, że będzie to zacna komedia. 

poniedziałek, 5 września 2011

Conan Barbarzyńca

Na nową wersję "Conana Barbarzyńcy" czekałem od dłuższego czasu. I od razu przyznaję, że miałem chyba więcej obaw niż dobrych przeczuć.
Owszem, poprzednia ekranizacja ze Schwarzeneggerem nie była może szczytem kinematografii XX-wieku, ale była filmem wyznaczającym pewien nurt. A przy tym był to po prostu film dobry i z fajnym klimatem. Sam Arnold jako heros nie miał może w sobie nazbyt wiele gracji i finezji ale był... tak właśnie barbarzyński jak Conan być powinien...

Do kina poszedłem pełen obaw. I wyszedłem pełen rozdarcia. Bo film mało Howardowski, aktor bardziej przypomina baletmistrza i karatekę a nie Cymmeryjczyka i barbarzyńcę a jednocześnie urodą bliżej mu do chippendale niż do wojownika z północy (co jednocześnie sprawia, że płci pięknej Jason Momoa podoba się bardzo) ;-)

piątek, 2 września 2011

Debiutanci

Jak na razie rok 2011 nie jest filmowo rekordowy. Ot, czasem zdarzy nam się zawitać do sali kinowej i coś obejrzeć - w sumie w porównaniu z ubiegłorocznym wynikiem to wygląda tak, jakbyśmy się co najmniej na świątynię dziesiątej muzy obrazili. Ale jest szansa na poprawę - kończy się sezon podróżniczy, więc (jeśli repertuar będzie sensowny) najprawdopodobniej uda się zobaczyć nieco więcej obrazów...
Po długiej przerwie trafiło w Muranowie na film "Debiutanci" - i był to wybór bardzo dobry. Albo i lepszy :-)

Film jest opowieścią o ludziach i ich uczuciach. Opowieścią przesyconą smutkiem i jednocześnie humorem. Zaczyna się od wielkiego "trzęsienia ziemi", kiedy ojciec głównego bohatera przyznaje się, że jest gejem. I z tego punktu wychodzi cała opowieść: o miłości, o jej poszukiwaniu, o radości życia i smutku...
Nie jest jednak główną osią opowieści klimat gejowski - jest on tylko jednym z wątków i dzięki temu otrzymujemy bardzo uniwersalną opowieść o życiu. W każdym jego aspekcie, niezależnie od orientacji czy wieku...

piątek, 26 sierpnia 2011

Łańcut

Ciąg dalszy weekendu podkarpackiego zaowocował wycieczką do Łańcuta. Zawsze było tam strasznie daleko, więc nie dało się wcześniej zweryfikować pojawiających się czasem zachwytów na temat tego miasteczka a dokładnie na temat miejscowej atrakcji - Zamku Lubomirskich.
Pojechaliśmy z Rzeszowa pociągiem i po wyjściu przed łańcucki dworzec pojawił się ogromny zgrzyt - GDZIE IŚĆ... Wokół żadnej informacji, żadnej strzałki, prawie brak żywego człowieka a naprzeciw tylko miejscowy Polmosu (niestety, niedostępny dla postronnych).

czwartek, 25 sierpnia 2011

Rzeszów

Rzeszów sam zadecydował o przyciągnięciu nas do siebie. Bo okazało się, że dzięki promocji LOTu można dotrzeć tam w kilkadziesiąt minut, za cenę taką samą jak za sześciogodzinną podróż pociągiem. Nie było więc nad czym dumać - bilety kupione, hostel "Alko" w samym Rynku znaleziony (tu zwany jeszcze wg. starej nomenklatury schroniskiem) a i w Rzeszowie jeszcze nas nie było... :-)

piątek, 29 lipca 2011

Palmiry

Cmentarz w Palmirach odwiedzony po raz kolejny. Nieustannie nie da się ogarnąć rozumem ludzkiego bestialstwa. Zwłaszcza w wydaniu niemieckich skurwysynów. Tego się po prostu nie da wybaczyć ani zrozumieć...

środa, 20 lipca 2011

Olsztyn

Wizyta w Olsztynie to kolejny owoc grzebania w internecie w poszukiwaniu tańszych form podróżowania. No bo jakżeż odmówić sobie wizyty w miejscu, w którym się jeszcze nie było - zwłaszcza gdy bilet w jedną stronę kosztuje 14 zł...? :-) A potem jeszcze znajduje się całkiem przyzwoity hotel (Wysoka Brama) - praktycznie w samym zabytkowym centrum, w cenie za 70 zł. za pokój... :-)

Zbyt różowo to jednak nie było - w ciągu +/- 40 godzin naszego tam pobytu nie padało może z 5 godzin łącznie. Dzięki czemu prawie nie mamy zdjęć, nie byliśmy wszędzie tam, gdzie chcieliśmy dotrzeć i nie udało się nawet stanąć na brzegu żadnego z kilkunastu miejskich jezior.
Ale nie narzekam - nie, nie, nie! :-) Bo było przyjemnie, wszędzie mieliśmy blisko a i udało się przeżyć zdrową imprezę w kilku staromiejskich knajpach.

A przy okazji kolejne miejsce na mapie oznaczone jako "tu byliśmy" :-)



Zamek

Rynek




Ratusz



Katedra św. Mikołaja

Brama Targowa i Hotel Wysoka Brama


Świetny pomysł - w całym mieście zmodyfikowane i przeróżnie zdobione rzeźby pruskich Bab (chociaż w gruncie rzeczy to męskie bóstwa były) :-)



sobota, 16 lipca 2011

Praha - prawobrzeżnie



Drugie spojrzenie na miasto. Tym razem na drugą stronę Wełtawy - nieco bardziej swingującą i absurdalną. Coś jak powyższy utwór. Ale przyjemnie się tu wędruje, zwiedza, pije, unika buraczanych rodaków i niespiesznie odkrywa nowe zakamarki... Gdzieś między gotykiem a secesją jest definicja Pragi... :-)
Enjoy! :-)















Potem, między stolicami Czech i Polski było zło. I złość. I niesmak. I wkurwienie. I frustracja...
Na szczęście niedługo potem pojechaliśmy do Olsztyna... :-)

czwartek, 14 lipca 2011

Praha - lewobrzeżnie

Kilka spojrzeń na czeską stolicę - najpierw lewa strona Wełtawy... :-)

Nie umiem obliczyć który to już raz Praha odkrywała przede mną swój urok. A że kompanija doborowa to i wahania pogody były niestraszne :-)

Poszczególnych miejsc nie opisuję. Miasto jest oczywiste :-)
























Na Moście Karola najbardziej lubię ów komfort chodzenia, wręcz intymną atmosferę i całkowity brak bezmyślnych turystów i nienachalnych sprzedawców ;-)







Część prawobrzeżna w przygotowaniu ;-)