Ciągnęło mnie na "Misję Kadrowego" odkąd zobaczyłem zwiastuny. W sumie nie do końca wiem dlaczego - zapewne przez słabość do odkrytego całkiem niedawno kina izraelskiego... I przez wszystkie filmy z tego kraju, obejrzane w ciągu ostatnich dwóch lat.
Ciągle jednak nie udawało się nań dotrzeć - a to wyjazd, a to urlop, a to godziny nie takie - aż w końcu zaczęło wyglądać na to, że film zdjęto z afisza... Na szczęście w zeszły weekend udało się dotrzeć do "Kino.Lab" i obejrzeć ową produkcję :-)
Fabuły streszczał nie będę - wszystko jest takie jak w zapowiedziach - oto zmęczony życiem i mocno egocentryczny HR-owiec musi załagodzić firmowy skandal i wyruszyć z trumną do Rumunii. No i ma być to podróż przez kraj dziki i zapyziały, w towarzystwie równie dziwnych postaci. Już sam wstęp sugeruje, że będzie to zacna komedia.
Ale zacną komedią "Misja Kadrowego" nie jest. Bo z założenia nie miała to chyba być komedia... Owszem trochę humoru w filmie jest, ale częściej jest on przepełniony goryczą i mocno refleksyjny niż wywołujący parsknięcia głupkowatej radości.
Pomijając etap izraelski, cała opowieść o podróży jest swego rodzaju absurdalnym kinem drogi. I prowadzi odbiorcę przez zamarzniętą krainę, szaro-śnieżną, mocno odrealnioną a przy tym dziwnie smutną. Nie wiadomo gdzie jest kres owej drogi, i czy to aby ona sama w sobie nie jest celem całej wyprawy... Ale na pewno staje się najlepszą nauczycielką i pozwala przypomnieć głównym bohaterom istotę sprawy, jaką jest życie...
Od razu zauważę, że nie jest to film genialny czy bardzo wybitny. Operuje, niestety, na schematach - Jerozolima to kraina miodna, Rumunia to zadupie na końcu świata, a jej obywatele to przedziwny motłoch składający się z indywiduów, pijaków, lumpów i rozmodlonych starców na rozstajach dróg. Szkoda...
Jednak obejrzeć warto. A nawet trzeba. Żeby kilka myśli wykiełkowało w głowie. Niekoniecznie na temat działu HR w najbliższej firmie :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz