Odrobina łażenia pod górkę w górskiej krainie też musiała być... Na szczęście okazało się, że warto pokonać własne słabości - opór materii i ducha i dotrzeć na sam szczyt...
Wybraliśmy się do Jaskini Harmaneckiej (Harmanecká jaskyňa) - najpierw rozklekotany Ikarus piął się serpentynami pod górę (a był to autobus miejski, gdzieś u zmierzchu swego żywota)... Potem wspinaliśmy się strasznie długo stromą ścieżką, wręcz bez końca, bez tchu, bez siły...
Ale na końcu czekała na nas ogromna, przepiękna jaskinię... Rewelacja... Prawie godzina spaceru we wnętrzu. Jakież widoki! A przy okazji wszystko zadbane, dobrze oświetlone, zachwycające...
Miejsce to powinno być obowiązkowym przystankiem podczas zwiedzania Słowacji... :-)
(jedna drobna uwaga do autorów przewodników - jeśli piszecie, że podejście gdzieś zajmuje pół godziny, to zaznaczcie, że chodzi o kozice i himalaistów, proszę...) ;-)
We wnętrzu jaskini zdjęć robić nie wolno, ale co zostaje w głowie to przerasta najśmielsze oczekiwania. A przy tym jak zachwycająco jest wokoło... :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz