środa, 18 maja 2011

Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł

Idąc na film o współczesnej historii Polski zastanawiałem się, co tak na prawdę wiem o latach tuż przed moim narodzeniem. Jakoś tak wyszło, że okres między 1945 a 1989 r. jawi mi się jako czarna dziura z plamami zrywów robotniczych, nagonki antyżydowskiej i późniejszym powstaniem "S" oraz stanem wojennym. W sumie kilka dat, kilka postaci, mgliste tło i brak wiedzy przyczynowo-skutkowej...

"Czarny Czwartek" próbował ową lukę załatać - nie przy pomocy wielkich nazwisk, wielkiej historii i ciężkiej martyrologii ale opowiadając o wydarzeniach w Gdyni z perspektywy zarówno robotników jak i władzy. Jedni chcieli godnie żyć i mieć za co jeść a drudzy utrzymać się u steru...

Film, trzeba mu przyznać, od początku do końca trzyma w napięciu. Niby się wie, co wydarzy się za chwilę i jak kończy się cała historia a jednak ciężko oderwać wzrok od ekranu. Ogromne brawa należą się twórcom za sceny miejskie - klimat wściekłości robotników stoczniowych a później walk ulicznych zrobione są po mistrzowsku. To samo tyczy się wykorzystania oryginalnych nagrań z owych wydarzeń - wplecione w fabułę dodają autentyczności całemu filmowi...

Jedyne, do czego można się przyczepić to rola żony zabitego Brunona Drywy (który w piosence został unieśmiertelniony jako Janek Wiśniewski). Scenarzysta nie bardzo wiedział co zrobić z jej postacią a Marta Honzatko również nie błysnęła talentem ni geniuszem...

Warto obejrzeć "Czarny Czwartek". Dla jednych będzie to okazja do wspomnień, dla innych poznania kawałka historii własnego kraju...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz