Kilka zdjęć z Ostrowa Tumskiego w Poznaniu. Niezbyt udanych, ale raz jeszcze zaznaczę, że to miejsce służy nie artystycznej formie a zachowaniu w pamięci... :-)
poniedziałek, 27 czerwca 2011
środa, 22 czerwca 2011
Poznań
Pierwszy czerwcowy weekend spędziliśmy w Poznaniu. Trzeba było poznać kolejną przestrzeń a i przy okazji świętowaliśmy pewne Bardzo-Ważne-Urodziny ;-)
Samo miasto okazało się być bardzo sympatyczne - zielone, pełne zabytków i knajp. A dzięki temu, że mieszkaliśmy praktycznie przy samym Rynku (od razu mogę spokojnie polecić każdemu Melody Hostel) to i wszędzie mieliśmy blisko.
Trzeba tylko mieć na względzie, że impreza wieczorna w Poznaniu trwa do białego rana... I od razu uzbroić się w mocną głowę lub stopery do uszu ;-)
Trzeba tylko mieć na względzie, że impreza wieczorna w Poznaniu trwa do białego rana... I od razu uzbroić się w mocną głowę lub stopery do uszu ;-)
Fara Poznańska
(a dokładnie: Kolegiata Matki Boskiej Nieustającej Pomocy i św. Marii Magdaleny w Poznaniu)
(a dokładnie: Kolegiata Matki Boskiej Nieustającej Pomocy i św. Marii Magdaleny w Poznaniu)
To oczywiście nie jest ani cały Poznań, ani cała nasza wyprawa - Ostrów Tumski pojawi się w kolejnej odsłonie a trzeba też wziąć pod uwagę, że 2 dni chodzenia to trochę za mało, żeby poznać miasto w całości. Brakło nam czasu na Maltę, na Cytadelę i kilka innych atrakcji. Cóż - mamy przynajmniej pretekst, żeby tam wrócić ;-)
wtorek, 14 czerwca 2011
Studentki
Obejrzeliśmy "Studentki" w ramach kończenia kolejnego weekendu. Proste przełożenie: skoro nie w podróży - to w kinie. ;-)
Film jest opowieścią o niedojadającej dziewoi z jednej z francuskich uczelni, która - nie mogąc poradzić sobie z kosztami utrzymania - odpowiada na anons erotyczny. Od tego momentu wpada w spiralę starsi panowie - łatwa kasa - porycie psychiki. No i główna bohaterka snuje się od klienta do klienta po drodze próbując ułożyć sobie życie z infantylnym gościem i skończyć studia. Jak i czy jej się to udaje to już kwestia do zobaczenia w kinie...
Temat filmu może i jest wstrząsem dla francuskiej opinii publicznej, może i jest to film dobry i zmuszający do refleksji ale ma kilka wad. Jest zbyt łopatologiczny i nachalnie dydaktyczny. Bo wszystko dostajemy podane pod nos - każde pytanie i każdą odpowiedź a przy tym całość jest równie subtelna w moralitecie co katecheza...
Niemniej jednak warto - jest to kawałek kina europejskiego, które zahacza o temat znany również w kraju nad Wisłą... Bez zbędnego efekciarstwa i holiłódzkiej spektakularności :-)
Poniżej trailer, który jest jakimś niezłym przekłamaniem bo nijak się ma do właściwej treści filmu. No, chyba, że jest to tylko haczyk i lep na spragnionych erotycznych opowieści... A tacy się na "Studentkach" jednak rozczarują...
Film jest opowieścią o niedojadającej dziewoi z jednej z francuskich uczelni, która - nie mogąc poradzić sobie z kosztami utrzymania - odpowiada na anons erotyczny. Od tego momentu wpada w spiralę starsi panowie - łatwa kasa - porycie psychiki. No i główna bohaterka snuje się od klienta do klienta po drodze próbując ułożyć sobie życie z infantylnym gościem i skończyć studia. Jak i czy jej się to udaje to już kwestia do zobaczenia w kinie...
Temat filmu może i jest wstrząsem dla francuskiej opinii publicznej, może i jest to film dobry i zmuszający do refleksji ale ma kilka wad. Jest zbyt łopatologiczny i nachalnie dydaktyczny. Bo wszystko dostajemy podane pod nos - każde pytanie i każdą odpowiedź a przy tym całość jest równie subtelna w moralitecie co katecheza...
Niemniej jednak warto - jest to kawałek kina europejskiego, które zahacza o temat znany również w kraju nad Wisłą... Bez zbędnego efekciarstwa i holiłódzkiej spektakularności :-)
Poniżej trailer, który jest jakimś niezłym przekłamaniem bo nijak się ma do właściwej treści filmu. No, chyba, że jest to tylko haczyk i lep na spragnionych erotycznych opowieści... A tacy się na "Studentkach" jednak rozczarują...
sobota, 11 czerwca 2011
Melancholia
Moje spotkania z Larsem Von Trierem są bardzo sporadyczne i sinusoidalne, jeśli chodzi o odbiór jego filmów. Bo: "Przełamując fale" do mnie nie dotarło, "Idioci" zachwycili, o "Dogville" zapomniałem a "Antychryst" spłoszył samymi trailerami ;-)
Przyszedł jednak czas "Melancholii", na którą wybraliśmy się zwiedzeni nazwiskiem reżysera i kilkoma pochlebnymi opiniami znajomych. Poszliśmy do "Muranowa" i się zaczęła podróż przez męki... ;-)
Ale po kolei: film składa się jakby z trzech części. Pierwsza to plastyczno-muzyczne preludium ukazujące wizję uderzenia planety w Ziemię i końca świata. Plus niesamowite ujęcia bohaterów późniejszych epizodów. Cud, miód i orzeszki ;-)
Potem jest druga część, która doprowadza do utraty wiary w sens siedzenia w kinie. Przez dobrą godzinę męczymy się wraz z główną bohaterką na angielskim weselu. Dramat... Ona się miota, oni przynudzają, nic nie ma większego sensu a widzowi chce się spać. Podobno można doszukać się w tym drugiego dna i jakiegoś głębokiego zamysłu reżysera. Ja nie potrafię.... Ot chodzi kobita po własnej imprezie i tu kogoś obrazi, tam kogoś przeleci, tam się popłacze a wszystko to kompletnie od rzeczy... Koszmar...
Trzecia część to już koniec świata w całej swej dosłowności. Bohaterowie czekają aż planeta Melancholia walnie w ziemię. Pięknie czekają. A planeta pięknie się zbliża. Wszystko w sielskiej scenerii brytyjskiej prowincji... No i oni czekają i czekają i czekają... Ktoś wpada w panikę, ktoś zachowuje stoicki spokój (to akurat pokazane jest świetnie)... I się w końcu doczekują. *BUM* Finale grande... Napisy końcowe. Światła. Do domu...
Nie umiem ocenić tego filmu. Nie umiem docenić jego poetyki i rozlazłości. Gdyby składał się tylko ze wstępu i połowy trzeciej części byłby filmem genialnym. A tak pozostał tylko filmem przyzwoitym. I usypiającym...
Warto to zobaczyć...? Nie jestem przekonany...
Etykiety:
Melancholia,
Obejrzane
Subskrybuj:
Posty (Atom)