środa, 5 września 2012

Batman: Mroczny Rycerz powstaje

Od czasów "Batmana" w wersji Tima Burtona, z pamiętnym Jackiem Nickolsonem w roli Jokera, mam dziwną słabość względem tego superbohatera. Nie zabiły jej nawet wszystkie kolejne części, które określić mogę tylko mianem słabe. Dopiero "Mroczny Rycerz" w reżyserii Christophera Nolana przywrócił całą serię na właściwe tory, nadając całości konkretnego, mrocznego wyglądu.
(O fenomenie Heatha Ledgera jako Jokera (znów Joker!!!) pisał nie będę bo to już uczynili wszyscy)

Na "Mroczny Rycerz powstaje" poszedłem pełen nadziei na kontynuację pewnej stylistyki, która nadawała ton poprzedniej części. Liczyłem na utrzymanie mrocznej konwencji i niesztampowej opowieści, czarującej wizją Gotham City.

Ale, jak głosi powiedzenie - lepsze jest wrogiem dobrego... Niestety...
Bo to nie jest opowieść o Batmanie. Ten film to historia Bruca Wayna, który zgrywa smutnego i jego antagonisty Bane'a, który ma szatański plan zniszczenia miasta. Plan zaiste tak idiotyczny, że scenarzysta z reżyserem, zgubili się już w połowie filmu ;-)
Przez trzy godziny ktoś kogoś goni, Batmana tam mało a jak już się pojawia to w opcji "nie chcę ale muszę", w międzyczasie łamią mu i sklejają kręgosłup, Kobieta Kot nie wygląda jak kot, korporacje przejmuje się jednym kliknięciem a policjanci są tak głupi, że biją pałkami zamiast strzelać. 
Do tego całe miast wie kim jest Batman. Oprócz komisarza Gordona. Bo w sumie to on współpracuje z Waynem, więc może mieć zaćmę... ;-)

Coś z tym filmem poszło nie tak. I fabularnie i wizualnie. Całość wlecze się w nieskończoność, infantylizm niektórych scen zabija a sceneria nie przypomina Gotham a Nowy Jork.
Nawet Bane nie jest wart tylu godzin w kinie ;-)
 
Szkoda... 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz