Pierwsze zaskoczenie: nie byłem w kinie od pół roku! Ale skoro pora roku coraz mniej sprzyja podróżowaniu, przyszedł czas przeprosić się z salą kinową :-)
Samo kino zdało się zadowolone z powrotu syna marnotrawnego - zamiast losowo wybranego filmu, dzięki awarii taśmy, puszczono "Papuszę". I to była, zdaje się, dobra wymiana...
O historii cygańskiej poetki piszą teraz wszyscy, więc nie ma co rozpisywać się nad fabułą. Wystarczy wspomnieć, że jej historia zarówno urzeka, jak i strasznie niszczy psychikę. Odrzucenie, samotność, niezrozumienie wśród swoich, wykluczenie z zamkniętej społeczności - to kwestie, które przewijają się przez cały film. I nawet "sukces" poetycki nie okazuje się być tym, co przynosi splendor i chwałę...
W filmie zasługuje na uwagę, prócz warstwy fabularnej, każdy jego (nawet najdrobniejszy) element. Rewelacyjni są aktorzy - i to zarówno profesjonalni (genialna Jowita Budnik) jak i nawet pojedynczy statyści, przewijający się po ekranie. Przepiękne są też zdjęcia - kręcone w czerni i bieli, pełne malarskości i poetyczności. Muzykę również Jana Kantego Pawluśkiewicza też należy bardzo chwalić - idealnie oddawała nastrój poszczególnych scen... Takie filmy przywracają wiarę w polską kinematografię :-)
A czy jest do czego się przyczepić? Trochę przeszkadza nierówność czasowa poszczególnych scen, chwilami jakby mało było Papuszy w "Papuszy" ale ogólnie: szczerze i serdecznie polecam...
Aha - i wbrew obiegowej opinii film nie gloryfikuje cyganów. Ani trochę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz