Pomyślałem: lubię Pilcha, lubię Smarzowskiego - trzeba się wybrać na film "Pod Mocnym Aniołem". Bo skoro jeden ekranizuje drugiego a do tego w głównej roli obsadzają Więckiewicza to może być coś dobrego :-)
Okazało się jednak, że się trochę przeliczyłem...
Fabuła zabiera nas do pijackiego piekła od pierwszych kadrów. Główny bohater w nieustającym alkoholowym obłędzie przemieszcza się między kolejnym pijaństwem, detoksem i odwykiem, bez końca, prawie bez możliwości wyrwania się z tego kręgu. Bo nawet gdy już wychodzi "czysty" po kolejnym leczeniu deliryków, to prędzej niż później, znów kieruje swe kroki do knajpy lub sklepu monopolowego. Oczywiście w tle pojawiają się jakieś kobiety, jakieś majaki, jakieś wydarzenia z życia, ale i tak najważniejszy jest kolejny łyk alkoholu...
Obraz Smarzowskiego jest dosadny od początku do końca. Razem z Jerzym miotamy się w jakimś zarzyganym świecie, gdzie najważniejsze jest tylko napić się wódki. I taki chaotyczny obraz wtłacza nam się od pierwszych scen - wóda, wóda, rzygi, majaki, detoks, wóda, rzygi, deliryki, rzygi, wóda, chaos... Bohater marnuje swoje życie, pieprzy wszystko, co może spieprzyć, rozmawia z martwymi poetami i, nawet gdy znajduje odrobinę pozawódczanego szczęścia, to i tak zmienia ją w kolejny łyk alkoholu.
Tylko, że nie jest to opowiedziane w sposób, który pozostawiałby w widzu więcej jakichkolwiek przemyśleń, niźli pędzenie wzrokiem za oszalałą kamerą i równie oszalałym tempem narracji.
To co zachwycało w poprzednich filmach Wojtka Smarzowskiego tu staje się jakąś wymęczoną manierą - miało być delirium a wyszło takie "nie-wiadomo-co".
No i sam Więckiewicz, który moim zdaniem, nie udźwignął roli. Lubię go jako aktora ale jakoś w odsłonie pijaka-literata wyszedł sztucznie, nawet jego chlanie było jakby tylko "rzemieślnicze". Bo co miał zagrać - zagrał, ale serca raczej w to nie włożył...
Żeby nie było - to nie jest zły film. To jest film przyzwoity, ciężki i bardzo polski. Tylko chwilami zbyt komiksowy, zbyt pokolorowany a w innych zbyt nachalnie pokryty wymiocinami...
Obraz Smarzowskiego jest dosadny od początku do końca. Razem z Jerzym miotamy się w jakimś zarzyganym świecie, gdzie najważniejsze jest tylko napić się wódki. I taki chaotyczny obraz wtłacza nam się od pierwszych scen - wóda, wóda, rzygi, majaki, detoks, wóda, rzygi, deliryki, rzygi, wóda, chaos... Bohater marnuje swoje życie, pieprzy wszystko, co może spieprzyć, rozmawia z martwymi poetami i, nawet gdy znajduje odrobinę pozawódczanego szczęścia, to i tak zmienia ją w kolejny łyk alkoholu.
Tylko, że nie jest to opowiedziane w sposób, który pozostawiałby w widzu więcej jakichkolwiek przemyśleń, niźli pędzenie wzrokiem za oszalałą kamerą i równie oszalałym tempem narracji.
To co zachwycało w poprzednich filmach Wojtka Smarzowskiego tu staje się jakąś wymęczoną manierą - miało być delirium a wyszło takie "nie-wiadomo-co".
No i sam Więckiewicz, który moim zdaniem, nie udźwignął roli. Lubię go jako aktora ale jakoś w odsłonie pijaka-literata wyszedł sztucznie, nawet jego chlanie było jakby tylko "rzemieślnicze". Bo co miał zagrać - zagrał, ale serca raczej w to nie włożył...
Żeby nie było - to nie jest zły film. To jest film przyzwoity, ciężki i bardzo polski. Tylko chwilami zbyt komiksowy, zbyt pokolorowany a w innych zbyt nachalnie pokryty wymiocinami...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz