środa, 26 marca 2014

Londyn cz.1

W końcu się udało dotrzeć i do Londynu :-)

Sam pomysł zrodził się dość spontanicznie - gdy Ryanair wrzucił w październiku megatanie bilety do swojej aplikacji na telefony komórkowe, nie było się nad czym zastanawiać. A gdy do tego udało się dokupić noclegi na portalu airbnb za grosze, to już całkowicie dopełniła się radość z podróży :-)

Podsumowując koszta wyszła piękna cena:
Przelot Warszawa (Modlin) - Londyn Stansted - Warszawa (Modlin): 48 zł.
Dwa noclegi w hostelu "The Charlie Chaplin" - 5 euro (= 20 zł.) - za osobę. Miało być dormitorium pełne ludzi, a spaliśmy tam sami :-)
Jeden nocleg w hostelu "Brazen Backpackers" - 9 gbp (= 45 zł.) od osoby.
Przejazd Easybusem z lotniska do Londynu i z powrotem = 11 gbp (= 55 zł.) od osoby.
Ergo: 168 zł. za 4 dni w Londynie. Biorąc pod uwagę brytyjskie ceny uznaję to za ogromny sukces!!! :-)




14.02 ruszyliśmy Ryanairem z Modlina na podbój Wielkiej Brytanii :-) I cóż to był za wspaniały lot! Turbulencje, krążenie nad lotniskiem a do tego wiatr, który najpierw próbował zepchnąć samolot a później mnie z pasa startowego. Czad! :-) 
Potem noc na lotnisku. Pierwszy raz i okazało się, że nie taki diabeł straszny - znaleźliśmy sobie ławeczkę, przytuliliśmy głowy do plecaków i nawet dało się spać... :-) Może wsiadając do autobusu o 6:10 nie byliśmy najbardziej przytomnymi osobami na tej planecie, ale humory nam dopisywały, nawet gdy wiatr starał się urwać nam głowy. Bo trudno, żeby było inaczej, skoro na horyzoncie wyłaniał się upragniony Londyn :-)

Najpierw spacer przez poranne miasto. W sobotę nawet Oxford Street wydawała się wymarła. Przechodniów jak na lekarstwo, kilka pustych autobusów i nieliczne czynne kafejki dopełniały obrazu weekendowego miasta.

Nie wiedzieliśmy jeszcze, że to początek naszej trzydniowej wędrówki, podczas której przemierzymy ok. 40 kilometrów. Pieszo... Bo komunikację miejską mają tam wręcz horrendalnie drogą a wyjazd był całkowicie low-costowy :-)

Oxford Street o poranku :-)

Piccadilly Circus

Fontanna z Erosem.
(a tak naprawdę to Anioł Chrześcijańskiego Miłosierdzia, przynajmniej w zamyśle twórcy)

Konie Heliosa 



National Gallery a w tle kościół St-Martin-in-the-Fields.

Trafalgar Square i kolumna Nelsona.


Kogut. Niebieski. Tak se po prostu stoi :-)


Whitehall Street.

Gwardia Konna przed wejściem...

...i na dziedzińcu.
W tym anglo-normańsko-saksoński murzyn...

Pałac Westminsterski, Big Ben i Opactwo Westminsterskie.


Widok z Westminster Bridge na Tamizę i London Eye.


Tu następuje przerwa w opowieści związana z poszukiwaniem hostelu, jedzenia i ogólnym łażeniem bez wyciągniętych aparatów. Mimo jednak padania na twarz wyruszyliśmy wieczorem w dalszą drogę :-) I znów kroki nasze wiodły w stronę Houses of Parliament i dalej wzdłuż Tamizy... No bo cóż to jest kolejnych 10 kilometrów do przejścia? ;-)








 A to dopiero pierwszy dzień... :-) C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz