wtorek, 24 kwietnia 2012

Wszystkie odloty Cheyenne'a

Po długiej przerwie kinowej, obejrzenie "Wszystkich odlotów Cheyenne'a" było jak balsam na duszę...

Bo nie umiem inaczej ustosunkować się do opowieści o smutnym, podstarzałym rockmanie, który wyrusza odnaleźć samego siebie i zmierzyć się z rodzinną przeszłością.

W tle świetna muzyka, opowieść po prostu płynie a Sean Penn jest genialny w odtwarzaniu postaci głównego bohatera... :-)

I może fabuła trochę się rozłazi, może i główny wątek chwilami przypomina jakąś na siłę opowiadaną historię, w którą zwyczajnie nie chce się wierzyć, ale jednak - podane jest to w taki sposób, że człowiek rozumny rozsmakowuje się we "Wszystkich odlotach Cheyenne'a" jak w najlepszym daniu :-)

Kino drogi, kino przemyślane, kino zagrane ze smakiem i pełne odniesień oraz dźwięków - to jest właśnie to, po co warto siedzieć w kinowej sali...



Na marginesie - specjalny order idioty dla widowni w warszawskiej Kinotece: banda debili, dla których najśmieszniejsze były sceny, gdy łyżworolkarz wywrócił się w parku i gdy, na samym końcu, jeden z bohaterów szedł nago po śniegu. Gratuluję waszym matkom, że nie spaliły się ze wstydu, że mają tak głupie potomstwo...

Poza tym: czasem trzeba mieć  50 lat, żeby móc odnaleźć siebie...

A na film: warto. Po stokroć warto :-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz