Drugi dzień włoskiego weekendu to Bergamo - miasto, którego historia ciągnie się nieprzerwanie od starożytności i które zachwyca swą urodą :-) A do tego dają tam najlepszą pizzę i lody, o! :-)
W tle zamglone Górne Miasto
Poranna podróż pociągiem z Mediolanu do Bergamo obyła się bez większych przygód - bliskim natomiast jest nam fakt, że burdel we Włoskich Kolejach Państwowych mają identyczny jak w PKP (ponad pół godziny opóźnienia, nikt nic nie wie, żadnych informacji) ;-)
A potem już było samo Bergamo - miasto podzielone na dwie części, bardziej współczesne Dolne Miasto (chociaż już ono jest dość zabytkowe) oraz średniowieczne Górne Miasto, tego dnia schowane we mgle...
Gdy już (z wielkim trudem) udało nam się zlokalizować zarezerwowany guest house Alex & Angie ("fenomenalne" miejsce - recepcji nie ma, nikt nie mówi po angielsku, łóżka są twarde a śniadanie nędzne) wyruszyliśmy w miasto.
Błądząc wśród śniegu i mgły wjechaliśmy kolejką Funicular na wzgórze i zaczęliśmy zwiedzanie, przerywane na kawałek pizzy ;-) W sumie nie udało nam się obejrzeć wszystkiego - ale jest to tylko kolejny powód, żeby do Bergamo jeszcze wrócić :-)
Bo pięknie tam... pięknie...
Bo tam koniecznie trzeba ponownie zawitać - żeby raz jeszcze zobaczyć wszystko to, co ledwie majaczyło nam we mgle, co tylko minęliśmy w trakcie spaceru. Tylko żeby śniegu już nie było... proszę... ;-)
A kolejnego poranka powrót do Polski. I dobrze, że samolot miał opóźnienie, bo przy opieszałości włoskiego security na lotnisku, mało brakowało a spóźnilibyśmy się na lot...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz