Pobyt w Belgradzie rozpoczęliśmy w środku nocy na lotnisku im. Nikole Tesli wsiadając do lekko nadpsutego busa, który miał nas zawieźć do centrum miasta. I dowiózł - mimo zapalania silnika przy pomocy kopniaka, kierowcy lekko woniejącego alkoholem i świateł, które włączył dopiero po zatrzymaniu przez policję. Ot takie "welcome to Balkans" ;-)
Potem była nocka w "6th Floor Hostel" naprzeciwko dworca kolejowego. Wzięliśmy tam pokój mimo nie najlepszych opinii, ale był blisko punktu orientacyjnego a o 2:00 w nocy nie mieliśmy ochoty na poznawanie topografii Belgradu. O rety - cóż to była za nora! Brudno, ciasno, recepcjonista o wyglądzie mafiozy, z językiem angielskim brzmiącym jak Rosjanin z amerykańskich filmów, pokój wielkości schowka na miotły, gdzie dało się upchnąć jedynie łóżko i widok na zapyziałe podwórko... Ogólnie cud miód, do tego stopnia, że ewakuowaliśmy się stamtąd o poranku, nawet nie zwiedzając pozostałych pomieszczeń... :-)
Na szczęście kolejny nocleg zarezerwowaliśmy w hostelu "In Old Shoes", który to stał się naszą bazą wypadową podczas całego pobytu w stolicy Serbii. I tu wypada pochwalić to miejsce - zwłaszcza jego australijskiego (sic!) właściciela i personel, który potem mocno nam pomógł w dalszych wojażach. Jeśli do tego dorzucimy klimatyzację, czyste łazienki, miłą atmosferę i fajny klimat to pojawi się obraz hostelu (prawie) doskonałego. Myślę, że przy kolejnych odwiedzinach w Belgradzie również będziemy się tam zatrzymywać :-)
Stamtąd wyruszyliśmy na pierwszy punkt zwiedzania - do twierdzy Kalemegdan, która jest niejako wizytówką miasta :-)
Zanim jednak rozpoczęliśmy zwiedzanie bardzo miło zaskoczyli nas Serbowie (i zaskakiwali przez cały czas), bo widząc dwoje ludzi pochylonych nad rozłożoną mapą, pojawiali się znikąd i oferowali pomoc w dotarciu na miejsce. A trzeba wiedzieć, że ulice w Belgradzie nie są prostopadłe i równoległe jak w Nowym Jorku ;-) O nie! One się wiją, zakręcają i krzyżują pod każdym możliwym kątem :-)
Dotarliśmy do twierdzy około południa, kiedy słońce paliło niemiłosiernie, z nieba lał się żar a powietrze przypominało rozgrzany piekarnik. Tak myśleliśmy wtedy. Ale to nie był szczyt temperaturowy - tego mieliśmy doświadczyć dopiero za kilka dni.
Sam Kalemegdan położony jest na szczycie wzgórza, u ujścia Sawy do Dunaju. I jest fortyfikacją od czasów celtyckich, później tylko rozbudowywany przez kolejnych właścicieli - Rzymian, Bizantyjczyków, Serbów, Węgrów, Turków, Austriaków i kogo tam jeszcze do Belgradu zawiało.
I to widać - przestrzeń jest ogromna, mury robią niesamowite wrażenie a park okalający twierdzę jest dosłownie oblężony przez wypoczywających - zarówno miejscowych, jak i turystów.
Park wokół twierdzy - pełen pomników różnych i różnistych.
Fontanna "Walka"
Pod pewnym kątem wygląda co najmniej dziwnie ;-)
Pomnik wdzięczności Francji (za I wojnę światową)
Wieża katedry (o której to katedrze będzie później)
Panorama Belgradu po stronie Zemunu.
Widok na miasto i rzekę Sawę.
Widok na ujście Sawy a w tle Wielka Wyspa.
Nad twierdzą góruje posąg Zwycięzcy - upamiętnia poległych w I wojnie światowej i jest symbolem miasta.
Tu, na szczęście, po sąsiedzku stała knajpka. I pal licho, że podawano w niej puszkowe piwo. Ważne, że była :-)
Na dole Wieża Nebojša - najpierw broniła portu a potem służyła za więzienie.
Ruiny Dolnej Bramy.
Mury. I upał.
Wszędzie pozostałości budowli i stanowiska archeologiczne.
Ale nie ma co się dziwić, skoro ludzie rozbudowywali twierdzę przez kilkanaście stuleci.
Różana Cerkiew Matki Boskiej.
Dobre miejsce na przerwę ;-)
Wnętrze pokryte freskami - ale najbardziej zaskakuje żyrandol, wykonany z ostrzy szabel, ozdobiony... łuskami karabinowymi.
A poniżej kolejna cerkiew - św. Petki
Mam wrażenie, że po Kalemegdanie można chodzić bez końca...
Grobowiec Ali Paszy - czyli nie wszystko co tureckie zostało usunięte.
W końcu dotarliśmy w region Muzeum Wojska - najpierw między murami stoją czołgi, armaty i insze śmiercionośne żelastwo...
...i jest go dużo... :-)
...a potem można jeszcze wejść do Muzeum właściwego - niestety było już zamknięte, więc mam nadzieję, że zwiedzimy je kolejnym razem.
Bo w to, że będziemy znów w Belgradzie nie wątpię ani przez chwilę :-)
Brama Stambol (Stambulska?), czyli zamknęliśmy kółeczko i wróciliśmy do parku :-)
Muszę oficjalnie stwierdzić, że pół dnia w twierdzy nie wystarczyło nam, żeby zobaczyć ją całą i ze zrozumieniem. Ominęliśmy (nieświadomie) kilka zabytków, świadomie pominęliśmy inne (np. ogród zoologiczny czy obserwatorium astronomiczne), nie zagłębiliśmy w tereny sportowe (a i takie tam występują) ani nie obejrzeliśmy zachodu słońca nad Dunajem.
Zrobimy to następnym razem :-)
Może wtedy nie będzie tak gorąco...?
A z Kalemegdanu wyruszyliśmy dalej, w miasto - rozkoszować się zarówno jego architekturą i atmosferą jak i genialnym piwem i jedzeniem. Bo nie da się ichnich napojów i jadła opisać inaczej, jak w samych superlatywach :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz