niedziela, 25 sierpnia 2013

Serbia Trip 1 - Norwegia i Szwecja

Nasza wyprawa do Serbii zaczęła się dość specyficznie - od wizyty w Norwegii i Szwecji :-) A dokładnie od przelotu z Warszawy do Torp, spaceru do Sandefjord, promu do Strömstad i z powrotem oraz przejażdżki pociągiem i kolejnego lotu do Belgradu. Całkiem zacnie jak na jeden dzień ;-)

Wyda się to dość absurdalne, ale biorąc pod uwagę, że najtaniej można dolecieć do Belgradu z przesiadką pod Oslo, nie było innego wyjścia. No bo to przecież żadne poświęcenie, gdy bilet z Warszawy do Serbii kosztuje 68 zł. I trzeba korzystać, dopóki jeszcze Wizz Air nie zmienił polityki cenowej na jeszcze bardziej absurdalną...
 


W związku z przesiadką mieliśmy do dyspozycji 13 godzin w okolicach lotniska Torp. Ale ponieważ w Sandefjord byliśmy już w kwietniu (o czym pisałem TU), trzeba było wymyślić coś innego, żeby nie snuć się bez sensu po arcydrogim kraju a przy okazji nie zwariować z nudów :-)
Z pomocą przyszła nam linia promowa Color Line, która pływa do szwedzkiego Strömstad. I to za oszałamiającą kwotę 2 euro od osoby! :-) Zawszeć to coś nowego, zawsze to jakaś namiastka przygody a i na statku są sklepy wolnocłowe, więc zapowiadało się uniknięcie szoku cenowego :-)

Najpierw jednak popełniliśmy mały błąd... :-)
Znając ceny kolei norweskich postanowiliśmy, że do Sandefjord dotrzemy z lotniska na piechotę. Nie jest to przesadnie daleko a trasa wydawała nam się znaną. I, niestety, tylko nam się wydawała :-)
O 8:00 wyszliśmy z lotniska Torp i zaczęliśmy spacer. Było pięknie, słonecznie, całkiem ciepło i tylko droga coraz bardziej nam się dłużyła. Dopiero bus wiozący polaków do Oslo uświadomił nam, że... idziemy kompletnie w przeciwnym kierunku :-) Sami zatrzymali się na nasz widok stwierdzając, że "wyglądamy jakbyśmy chcieli wpaść pod samochód". Byli jednak na tyle uprzejmi (dziękujemy bardzo), że podrzucili nas kawałek (zbaczając ze swej trasy) autostradą do zjazdu do Sandefjord :-) Miały być stamtąd tylko 2 kilometry (jednak nie wiedzieliśmy, że do rogatek a nie do centrum), ale dzięki porannej przechadzce zobaczyliśmy miasto z zupełnie innej perspektywy. Co zabawniejsze - nie było chyba Norwega, który mijając nas samochodem, nie dostawałby skrętu szyi, próbując przyjrzeć się nam z każdej strony :-)
Wsi spokojna, wsi wesoła ;-)


Prom odpływał o 10:00, na bilecie było napisane, żeby stawić się conajmniej godzinę przed wypłynięciem a tymczasem o 9:30 byliśmy dopiero na początku miasta. Teoretycznie na wszystkich forach informowano, żeby się tym nie przejmować ale jednak stres mały był ;-)
Przemknęliśmy przez miasto prawie truchcikiem, jednak kilkukrotnie zatrzymaliśmy się, żeby zrobić zdjęcia. W Sandefjord jest tak ładnie, cicho i spokojnie, że ciężko w to uwierzyć :-)


Norwegia - kraj dziwnych pomników ;-)

Słynna fontanna z wielorybnikami - tym razem działająca i urokliwa.

Na prom zaokrętowaliśmy się jakieś 10 minut przed planowanym odpłynięciem. I nikt nie robił z tego problemu :-) Ogromny statek ma dziewięć pokładów (większość dla samochodów, ale są i takie z knajpkami, sklepami bezcłowymi oraz górny - widokowy) i robi niezłe wrażenie. Niestety, z przejęcia zapomniałem go sfotografować ;-)

Punkt 10:00 wyruszyliśmy w 75 kilometrową podróż do Szwecji. Prom przebywa tę trasę w ok. 2,5 godziny - jest więc czas by podziwiać widoki, poznać całą przestrzeń i przekonać się, że sklepy mają ceny nadal nie przewidziane dla turystów z Polski. O cenach gastronomii nawet nie wspomnę... Najważniejsze, że stać nas było na sześciopak wody mineralnej (w przeliczeniu na złotówki wyszło niewiele bo... ok. 3 zł. za butelkę 0,3 l.). Byliśmy przygotowani - mieliśmy kanapki, kabanosy i żelki, więc nie padliśmy z głodu ;-)

Wypływamy z Sandefjord!



A że Sadnefjord, jak sama nazwa wskazuje, ciągnie się wzdłuż fiordu, to i wypłynięcie z niego trochę czasu zajmuje ;-)

Ale jest na co popatrzeć :-)



Gdzie człowiek nie spojrzy tam ładnie...


I tak się płynie, płynie i płynie - ani na chwilę nie tracąc z oczu stałego lądu i mając wokół zapierające dech w piersi widoki. Oraz szwedzkie i norweskie łódki, łodzie, żaglówki i motorówki - nieustannie płynące gdzieś niedaleko :-)


Opuszczamy norweskie wody.


Takim właśnie promem przemierza się trasę z Norwegii do Szwecji i na zad :-)


Już po szwedzkiej stronie.


Zbliżamy się do Strömstad.

Na miejscu mieliśmy ok. 45 minut wolnego czasu - między przypłynięciem, odprawieniem się na powrotny rejs i ponownym zaokrętowaniem. Trochę za mało, żeby zobaczyć coś konkretnie, więc po prostu pospacerowaliśmy po mieście. Z tego co udało nam się zobaczyć to mają ładny port, zabytkowy kościół, zadbane kamienice, drewniane domki i punkt widokowy nad stacją kolei (do którego z przyczyn czasowych nie udało nam się dotrzeć) - w sam raz przestrzeń na przechadzkę i krótki oddech podczas przerwy w podróży. 
W sumie to wydaje nam się, że jest tam dość uroczo - następnym razem spędzimy kilka chwil więcej na szwedzkiej ziemi ;-) Zwłaszcza, że strona www miasta sugeruje, że jest tam kilka ciekawych miejsc :-)






Dziwne pomniki to chyba są w całej Skandynawii ;-)

Rzut oka z pokładu promu na Strömstad.

O 13:30 znów siedzieliśmy na górnym pokładzie i rozkoszowaliśmy się drogą morską. Nie wiedzieliśmy, że po raz ostatni mamy do czynienia z temperaturą, przy której czasem trzeba założyć bluzę bo robi się chłodno. O naiwności! ;-)
Trochę wiało, upału nie było - ot, idealna pogoda na powrót do Norwegii ;-)

I znów 2,5 godziny na promie... :-)


Warto. Bo ładnie. Wręcz pocztówkowo :-)



Powrót do Sandefjord.

Skromne formy norweskiego transportu morskiego ;-)


Port w Sandefjord.

Po zejściu na ląd mieliśmy jeszcze chwilę, żeby połazić po mieście. I czas na herbatę oraz hamburgera w McDonald's. Bo o ile fanem śmieciowego żarcia nie jestem, o tyle w Norwegii to jedyny posiłek na jaki nas było stać (ok. 5 złotych za bułkę z kotletem) ;-)

Sandefjord niezmiennie jest urodziwe :-)

Tu zmienili pomnik - wcześniej stał chłopiec a teraz siedzi gość na koniu. Nadal nie wiadomo kto i z jakiej okazji ;-)


Lekko wymarłe miasto w niedzielne popołudnie.


Norwedzy mają wyjątkowo fotogeniczne cmentarze.



Zdecydowaliśmy się na powrót na lotnisko przy pomocy Norweskich Kolei Państwowych i po raz kolejny musieliśmy przełknąć gorzką pigułkę o smaku 40 koron (ok. 20 zł.) za przyjemność 5-minutowej przejażdżki pociągiem. A potem już darmowy bus, chwila na lotnisku i ok. 21:45 wyruszyliśmy w drogę do Belgradu, żeby dotrzeć tam po północy 05.08.2013 r. :-)

Mała uwaga na temat serbskich pasażerów w Wizz Air - zachowują się identycznie jak nasi rodacy: też biegną zająć miejsce i też (sic!) klaszczą po lądowaniu :-)

CDN. :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz