niedziela, 19 grudnia 2010

Wujek Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia

Zacznijmy od tego, że film "Wujek Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia" jest tegorocznym rekordzistą, jeżeli chodzi o długość tytułu. :-)
Był też drugim, po "Oazie" spotkaniem z kinematografią dalekowschodnią - tym razem prosto z Tajlandii.
Spotkaniem, dodam, niezbyt udanym...

Nie dlatego, że jest to film zły. Tego powiedzieć nie mogę - jest natomiast tak kulturowo odległy, że w ogóle do mnie nie docierało co oglądam.
Dostajemy w pakiecie umierającego wujka, kulawą ciotkę, jakąś farmę, dużą ilość duchów, księżniczkę kopulującą z rybą i mnicha, który mnichem nie chce być. A wszystko to okraszone dużą dawką buddyjskiej symboliki.
Co do ostatniego, to pozostaje mi wierzyć zapowiadającemu film panu z Muzeum Azji i Pacyfiku, bo owa symbolika dla mnie jest nieczytelna całkowicie. Nawet jeśli była podawana łopatologicznie, to i tak nie byłem w stanie jej w żaden sposób zinterpretować...

I tak przez prawie dwie godziny: ktoś gdzieś łazi, ktoś z kimś rozmawia, w tle piękno Tajlandii a mnie ogarniała senność...
Trochę szkoda czasu ;-)

A najlepsze sceny i tak są w trailerze ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz