piątek, 3 grudnia 2010

High Art

Skoro miesiące ciepłe służą do podróżowania to zimne zdecydowanie są po to, żeby chodzić do kina :-)
Trzymając się tej zasady wczoraj znów dane było odwiedzić przybytek X muzy...

Trafiliśmy na "High Art" [szacunek dla tłumacza, który ów tytuł przełożył na "Sztuka wysublimowanej fotografii". O losie! Toż to jakaś masakra...] - film z 1998 roku, opowiadający o amerykańskim środowisku artystyczno-fotograficzno-narkomańsko-gejowskim. Wystarczy, żeby było dziwnie? Zapewne tak, ale wbrew pozorom, moim skromnym zdaniem, jest to całkiem dobry film...

Główna bohaterka - Syd, mieszając życie prywatne z pracą coraz bardziej wsiąka w świat swojej sąsiadki - fotografki Lucy. Do tego dochodzi fascynacja wzajemna obu kobiet, dużo prochów, trochę alkoholu i sporo niemocy twórczej. I mamy zgrabnie opowiedzianą historię o amerykańskich twórcach kultury plus coś na kształt diagnozy początków miłości, do której obie kobiety nie są zdolne...

Jak na kino nadambitne przystało, tak i ten film nie porywa fabułą a chwilami zahacza o dziwną pretensjonalność. ;-) A momentami jest po prostu nudny... Ale jednak udało mu się pochłonąć mnie całkowicie na ponad 1,5 godziny oglądania - i nie wiem do końca czego to zasługa, ale po prostu dobrze się oglądało. Chyba przede wszystkim dzięki odtwórczyniom głównych ról - miały w sobie jakąś taką naturalność, jakąś taką hipnotyczną moc... :-)

Zajawka:


Przy okazji należy wspomnieć, że na tym filmie byliśmy w ramach Czwartków Filmowych LGBT, odbywających się w Kinotece. Spodziewaliśmy się dzikiego tłumu a tymczasem było w sali kinowej raptem 8 osób :-) Kameralnie, bez hipsterów (wow, w końcu nauczyłem się tego słowa) i artystowskich szmat... Fajnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz