piątek, 4 lutego 2011

Jak zostać królem

W oczekiwaniu na zbliżający się powoli sezon wypraw, nadal łazimy nieustannie do kina. Wszystko, byle nie poddać się nastrojowi sterroryzowanemu przez psie gówna wyłażące spod brudnego, topniejącego śniegu...

Ostatnio trafiło na "Jak zostać królem" - kolejny dobry film na zimową aurę. Opowieść o jąkającym się królu i jego niekonwencjonalnym (a przynajmniej nie podążającym ścieżką etykiety) terapeucie ma swój nieodparty urok. Bo prócz historii logopedii na dworze Windsorów jest też zwykła opowieść o nieszczęśliwym człowieku i czymś na kształt męskiej przyjaźni między następcą tronu a człowiekiem z niższych sfer (chociaż nie tak szorstkiej jak ta, o której onegdaj opowiadał Leszek Miller). ;-)

Wyśmienite jest w tym filmie aktorstwo - nie ma chyba ani jednego słabego aktora i ani jednej zbędnej bądź spartolonej roli. A jeśli dorzucić do tego świetną muzykę i jeszcze lepszą scenografię to już mamy film prawie wzorcowy.

Prawie, bo idealnie nie jest... Brakuje jakiegoś napięcia, jakiejś głębi - ot, jkolejna opowieść, z której niewiele wynika poza przyswojeniem opowieści o królewskim dworze w międzywojennym Londynie z dodatkiem uśmiechu i plastyczności obrazu...
Ale warto obejrzeć. I nie dziwi ilość nominacji do Oskarów, bo ogląda się film wybornie a dwie godziny lecą jak z bicza strzelił ;-)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz