poniedziałek, 20 lutego 2012

Róża

"Róża" Wojtka Smarzowskiego wgryzła mi się pod czaszkę i tkwi już kilka dni po zakończeniu seansu. Bo to film wybitny ale i ciężki, zmuszający do myślenia ale przy tym bardzo brutalny...

Rzecz dzieje się tuż po zakończeniu II Wojny Światowej. Na ziemiach przyznanych Polsce, nieustannie rabowanych i gnojonych przez Armię Czerwoną, pojawiają się komuniści, niosący "jedyną słuszną" władzę. Wraz z nimi docierają tam też repatrianci z kresów wschodnich i pospolici szabrownicy. Ale to nie jest ziemia niczyja - prócz Niemców są tam jeszcze Mazurzy (nie uznawani zarówno przez Rzeszę jak i Polaków), traktowani jak element politycznie niepewny i zmuszani do opuszczenia kraju.

W tej przestrzeni pojawia się Tadeusz, żołnierz AK, który ma przekazać (tytułowej) Róży wieść o śmierci jej męża. Gdzie go poznał i dlaczego miał to zrobić - nie dowiadujemy się wcale. Niemniej jednak bohater zostaje na Mazurach i pomaga kobiecie bronić się przed gwałcicielami, złodziejami, czerwonoarmistami i inną pijaną swołoczą.

Wśród tej ponurej rzeczywistości rodzi się uczucie, które pomaga, przynajmniej częściowo, przetrwać głównym bohaterom. Mimo postępującego zezwierzęcenia, mimo ciągłego zagrożenia i niepewności wciąż nie przestają być ludźmi i nie pozwalają się zgnoić do poziomu zezwierzęconej tłuszczy.

Smarzowski pokazał owe czasy dosłownie, bez owijania w bawełnę i bez głaskania widza. Przemoc w filmie jest nieustanna i nie ma w sobie żadnego uroku. Sceny gwałtu są scenami brutalnymi i dosłownymi a nie metaforycznymi ujęciami przyrody. Sceny tortur wbijają w fotel a nie rozczulają... Ten film kopie widza w brzuch. Kopie mocno i bez ostrzeżenia, od samego początku. I ten kopniak rzuca na kolana ale jednocześnie zmusza do otwarcia oczu.
W filmie nie ma niepotrzebnych scen, zbędnych gestów i barokowej scenografii. Jest surowość, jest niepewność, jest krew i ogień. I są świetnie zagrani główni bohaterowie (Kulesza i Dorociński - oklaski!), w których uczucie możemy uwierzyć bez zastrzeżeń. Bo nie ma hollywoodzkiej pompy ani patosu megaprodukcji. Jest zło. I podłe czasy...

Jednocześnie jest to film wybitny. Nie pozwala oderwać oczu od ekranu, zmusza do oglądania i myślenia i w żadnym momencie nie pozwala za bardzo odpocząć. Bo nawet podczas sielankowej sceny zawsze pojawia się element zagrożenia. I wyjście z kina to wyjście do innego świata - bo możemy docenić to, w jakich czasach przyszło nam żyć. Bez fizycznej przemocy, bez łun pożarów i bez niepewności kolejnego dnia...

I jeszcze jedno - patrząc na podłość UBeków, komunistów i sprzymierzonych z nimi czerwonoarmistów  coraz mniej wierzę w przebaczenie i odpuszczenie win. Sądzić - mimo czasu, który upłynął... I mówić prawdę o tych czasach: o torturowaniu, zabijaniu, gnębieniu, upodlaniu i przemocy...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz