Po dłuższej przerwie przyszedł czas
na "przeproszenie się" z kinem Muranów. Jakoś tam ostatnio bywało
nazbyt hipstersko i pretensjonalnie a widownia zachowywała się jak
bydło. Smutne to ale prawdziwe...
Trzaskający na dworze mróz sugerował, że niewielu znajdzie się amatorów dziesiątej muzy. O naiwności! Okazało się, że wariatów takich jak my, którzy przy -20 stopniach idą na seans jest całe mrowie :-) Bardzo optymistyczna niespodzianka - sala kinowa wypełniona była po brzegi a to oznacza, że nie jesteśmy sami w tym szaleństwie... Od razu trzeba tez zaznaczyć, że cały ten tłum zachowywał się tak jak powinien - nie przeszkadzając w odbiorze seansu :-)
"Moja łódź podwodna" to opowieść o dorastaniu w walijskim miasteczku. Bez fabularnych fajerwerków: jest sobie młodzieniec, taki nieco outsiderowaty, który chce stracić dziewictwo i uratować małżeństwo swoich rodziców, a wszystko to w sennej scenerii prowincji przełomu lat '80/'90 z nieustannie szumiącym morzem w tle :-)
Niby to wszystko już było, ale...
Tym razem dostaliśmy film niegłupi i nieprzesłodzony. Jest komedią tam, gdzie być powinien, jest ironiczny, gdy zachodzi taka potrzeba a elementy dramatu pojawiają się tam, gdzie wymaga tego fabuła. Do tego jest w "Mojej łodzi podwodnej" zarówno dawka optymizmu jak i wiary w lepsze jutro, przy jednoczesnym lekko ironicznym spojrzeniu na świat.
Przy okazji rozczula spojrzenie na świat sprzed dwudziestu kilku lat i odwoływanie do własnych wspomnień (ale na szczęście bez nachalnego sentymentalizmu).
Z drugiej strony jest w tym obrazie coś lekko irytującego. Nie wiem czy chodzi o pracę kamery i montaż, czy wymądrzanie głównego bohatera czy może o muzykę zagubioną gdzieś między britpopem a indie. Co ważne - nie psuje to odbioru całego filmu, tylko chwilami sprawia wrażenie nachalnej próby wmówienia mi, że to jest "fajne" a skoro to rozumiem, to pewnie jestem jakiś "mądry"... Jakby reżyser próbował zrobić film, który będzie musiał (!) podobać się każdemu, kto aspiruje do bycia jednostką o dodatnim IQ i chociażby lekkiej wrażliwości. :-)
Niemniej jednak warto się na "Moją łódź podwodną" wybrać. Żeby przypomnieć sobie rozterki nastolatka (nie z perspektywy seriali dla nastolatków), żeby zobaczyć ciekawą historię a przy okazji poczuć tę odrobinę ciepła, która przy aktualnych mrozach zda się wręcz niezbędną do życia... :-)
Trzaskający na dworze mróz sugerował, że niewielu znajdzie się amatorów dziesiątej muzy. O naiwności! Okazało się, że wariatów takich jak my, którzy przy -20 stopniach idą na seans jest całe mrowie :-) Bardzo optymistyczna niespodzianka - sala kinowa wypełniona była po brzegi a to oznacza, że nie jesteśmy sami w tym szaleństwie... Od razu trzeba tez zaznaczyć, że cały ten tłum zachowywał się tak jak powinien - nie przeszkadzając w odbiorze seansu :-)
"Moja łódź podwodna" to opowieść o dorastaniu w walijskim miasteczku. Bez fabularnych fajerwerków: jest sobie młodzieniec, taki nieco outsiderowaty, który chce stracić dziewictwo i uratować małżeństwo swoich rodziców, a wszystko to w sennej scenerii prowincji przełomu lat '80/'90 z nieustannie szumiącym morzem w tle :-)
Niby to wszystko już było, ale...
Tym razem dostaliśmy film niegłupi i nieprzesłodzony. Jest komedią tam, gdzie być powinien, jest ironiczny, gdy zachodzi taka potrzeba a elementy dramatu pojawiają się tam, gdzie wymaga tego fabuła. Do tego jest w "Mojej łodzi podwodnej" zarówno dawka optymizmu jak i wiary w lepsze jutro, przy jednoczesnym lekko ironicznym spojrzeniu na świat.
Przy okazji rozczula spojrzenie na świat sprzed dwudziestu kilku lat i odwoływanie do własnych wspomnień (ale na szczęście bez nachalnego sentymentalizmu).
Z drugiej strony jest w tym obrazie coś lekko irytującego. Nie wiem czy chodzi o pracę kamery i montaż, czy wymądrzanie głównego bohatera czy może o muzykę zagubioną gdzieś między britpopem a indie. Co ważne - nie psuje to odbioru całego filmu, tylko chwilami sprawia wrażenie nachalnej próby wmówienia mi, że to jest "fajne" a skoro to rozumiem, to pewnie jestem jakiś "mądry"... Jakby reżyser próbował zrobić film, który będzie musiał (!) podobać się każdemu, kto aspiruje do bycia jednostką o dodatnim IQ i chociażby lekkiej wrażliwości. :-)
Niemniej jednak warto się na "Moją łódź podwodną" wybrać. Żeby przypomnieć sobie rozterki nastolatka (nie z perspektywy seriali dla nastolatków), żeby zobaczyć ciekawą historię a przy okazji poczuć tę odrobinę ciepła, która przy aktualnych mrozach zda się wręcz niezbędną do życia... :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz