niedziela, 26 lutego 2012

Żelazna Dama

Idąc na film opowiadający o Margaret Thatcher człowiek z założenia spodziewa się dramatu polityczno-historycznego bazującego na pełnej biografii brytyjskiej premier. Tymczasem dostajemy jednak zupełnie inny film...

"Żelazna Dama" to historia nie twardego polityka a bardziej prywatna historia kobiety, która wspięła się na wyżyny polityki, pokazując, że płeć nie stanowi o słabości ale jednocześnie poniosła z tego tytułu ogromne koszta, zwłaszcza w życiu rodzinnym i prywatnym...

Margaret Thatcher poznajemy jako staruszkę, która próbuje rozliczać się z przeszłością i własnymi wspomnieniami i jednocześnie pokonać prześladujące ją omamy... Z tej właśnie perspektywy poznajemy jej historię - o tym jak z ambitnej córki sklepikarza przeistacza się w długoletniego premiera Wielkiej Brytanii.

Ale raz jeszcze trzeba zauważyć, że więcej tu starczej demencji niż wielkiej polityki. Bo reżyserka bardziej skupia się na problemach starszej pani niż na polityczno historycznym tle. Owszem, wędrujemy z główną bohaterką przez najważniejsze wydarzenia brytyjskiej polityki i dyplomacji, ale bez wyjaśnienia kto, po co i dlaczego.

Jedynie okres wojny o Falklandy przedstawiono w nieco bardziej rozbudowanej formie, ale i to bardziej jako tło dla zachowań Thatcher...

Nieco bardziej autorzy koncentrują się na relacjach rodzinnych bohaterki. Ale i tu skaczą mocno chaotycznie i jakby rozmywając ten wątek w zdanie "polityka była ważniejsza niż familia"... :-)

A co naprawdę zachwyca w filmie? Meryl Streep :-) I to jest całe podsumowania. Bo to ona dźwiga "Żelazną Damę" na wyżyny kinematografii. Pokazuje przy tym, że wybitnym aktorem się jest a nie bywa :-)

Żeby jednak nie było, że narzekam - to jest dobry film :-) I warto nań pójść, żeby samemu przekonać się o sile kobiety i o tym, że może mieć ona dużo większe jaja niż horda facetów :-)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz