Nieco zaburzając chronologię ostatniego wyjazdu przenieśmy się na chwilę do zamku Karlštejn. Wstyd się przyznać, że przy tylu pobytach w Czechach nie udało mi się tam nigdy dotrzeć. Tym bardziej, że to tylko jakieś 30 kilometrów od Pragi...
Ale w końcu dane mi było pojechać i tam. Rankiem wsiedliśmy w pociąg i po circa 30 minutach wysiedliśmy w miejscowości (o jakże zaskakującej nazwie!) Karlštejn ;-)
Nie spodziewałem się też, że aż tak piękne i górzyste tereny są tak blisko czeskiej stolicy :-)
Przeszliśmy przez miasteczko, które jest turystycznym zagłębiem, wdrapaliśmy się na zamek i... poddaliśmy przy kasie. Cena zwiedzania częściowo betonowej rekonstrukcji, zadeptanej przez hordy turystów była absurdalnie wysoka. A przy tym jeszcze wyższa dla obcokrajowców.
Powłóczyliśmy się więc po dziedzińcu i murach, napatrzyliśmy się na architekturę i poszliśmy na obiad.
A tu trzeba przyznać - gulasz i piwo z widokiem na piękne zamczysko to jest to, co lubię najbardziej ;-)
Ale w końcu dane mi było pojechać i tam. Rankiem wsiedliśmy w pociąg i po circa 30 minutach wysiedliśmy w miejscowości (o jakże zaskakującej nazwie!) Karlštejn ;-)
Nie spodziewałem się też, że aż tak piękne i górzyste tereny są tak blisko czeskiej stolicy :-)
Przeszliśmy przez miasteczko, które jest turystycznym zagłębiem, wdrapaliśmy się na zamek i... poddaliśmy przy kasie. Cena zwiedzania częściowo betonowej rekonstrukcji, zadeptanej przez hordy turystów była absurdalnie wysoka. A przy tym jeszcze wyższa dla obcokrajowców.
Powłóczyliśmy się więc po dziedzińcu i murach, napatrzyliśmy się na architekturę i poszliśmy na obiad.
A tu trzeba przyznać - gulasz i piwo z widokiem na piękne zamczysko to jest to, co lubię najbardziej ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz