"Zakochani w Rzymie", ostatnia produkcja Woody'ego Allena, ma u mnie ten problem, że kilka tygodni po jej obejrzeniu, niewiele pamiętam... Czyli wynika z tego, że zachwyt nad filmem był tyle szczery, co krótkotrwały...
Sam film to dużo ironii, dużo Rzymu i dużo przeplatających się wątków. Trochę o miłości, trochę o cnotliwości, trochę o zderzeniu kultur i nieco o współczesnych celebrytach.
Wszystko wymieszane w typowo Allenowym sosie - z odpowiednią dawką humoru i cynizmu, z absurdalnymi woltami w fabule i dość poplątanymi losami głównych bohaterów. Zwłaszcza jeśli chodzi o ich przygody miłosne i niezgodności charakterów...
Film, co w sumie dość oczywiste patrząc na listę płac, wyciągają również aktorzy, którzy bardzo dobrze sprawdzają się w powierzonych im rolach. Najlepszy jest chyba Roberto Benigni, w roli przypadkowego celebryty. Mam taką słabość do niego, że samo pojawienie się Leopoldo na ekranie wywołało uśmiech.
No i oczywiście Rzym. Miasto jako współbohater filmu, miasto jako piękne tło i generator kłopotów. Miasto pełne turystów i namiętności... :-)
W sumie film bawi, chwilami wprowadza w zdumienie, czasem osłabia zbyt grubymi żartami, ale obejrzeć warto.
Obejrzeć i spróbować zapamiętać. Co mi nie bardzo się udało ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz