Na "Obławę" poszedłem kompletnie nieprzygotowany. Nie wiedziałem o czym to film, nie czytałem żadnych recenzji ani nawet nie widziałem zwiastuna. Gdzieś mi się obiło o uszy, że warto, więc nie wahałem się ani chwili.
Początek świetny - partyzanci w prawdziwym i groźnym środowisku a nie ekipa wesołków z lasu, Dorociński jako wykonawca wyroków, ubrudzona Rosati w leśnym wdzianku, brud, głód i wojna.
Pierwsza scena, egzekucji na złapanym SSmanie ze Śląska - wstrząsająca. Potem rozkaz, wędrówka kaprala Wydry w celu wyeliminowania konfidenta gestapo - zapowiada się jeszcze lepiej...
I nagle zaczyna się z filmem dziać coś dziwnego. Sceny skaczą i zapętlają się, chwilami jakby mocno bez ładu i składu, między poszczególnymi fragmentami historii. Przeplatają się ze sobą - fragment początku, coś z końca, znów początek i raz jeszcze środek historii. I tak w cyklach po kilka minut - aż do końca seansu.
I gdzieś w tym wszystkim gubi się sens... Nie skupiasz się na opowieści a na układaniu puzzli... A szkoda.
Bo film byłby rewelacyjny, gdyby był po prostu liniowy. Opowieść o zdradzie czającej się za każdym rogiem, o wojennych wyborach, o tragedii walki w leśnych ostępach (bez nadmiernego epatowania patriotycznym herozimem) wywoływałaby w człowieku fascynację obrazem i historią jak w "Róży".
Ale nie, trzeba było zrobić przerost formy nad treścią, który w krytykach wywołuje zachwyty a w normalnym odbiorcy kina już niekoniecznie... I wrzucić do tego jakieś damsko-męskie rozterki (których więcej jest w trailerze niż w filmie!)... Ehhh...
A, cholera, takie dobre zdjęcia tam są, tak fenomenalna scenografia i kostiumy, tak dobrze oddana leśna codzienność. Ba - nawet Bartosz Żukowski jest zaskakująco dobrym aktorem...
Czy warto? Nie wiem....
Czy warto? Nie wiem....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz