Mam ogromną słabość do miasta w którym jeszcze nie byłem, więc gdy ujrzałem na plakacie tytuł "Przewodnik po Belgradzie z piosenką weselną i pogrzebową" poszedłem do kina pełen nadziei na dobry film... :-) Liczyłem (w swej naiwności) na obraz współczesnej Serbii wraz z belgradzkimi emocjami, podaną jako satyrę (co twierdziły serwisy filmowe)...
No i nie było tak uroczo ;-) Film to cztery historie o miłości, z których żadna nie jest zabawna a wszystkie trącą potężnym smutkiem... Ot, rozbity na etiudy melodramat, przetykany absurdalnymi piosenkami w wykonaniu "postaci z tła" - policjantów, hotelowych sprzątaczek i strażaków...
Przy okazji każda z opowieści wygląda, jakby miała być wstępem do osobnego filmu - ponieważ nie ma między nimi żadnego połączenia, żadnej klamry, która spinałaby te historie. Ot, takie tam etiudy o smutnej miłości...
Ogólnie nie jest to zły film. Ogląda się go z przyjemnością - aktorzy są świetni, kilka scen ryje łeb - tylko po wyjściu z sali kinowej pozostaje w człowieku niedosyt - że za mało w tym Belgradu, brakuje jakiejś pointy a sekwencje śpiewane są jak dołączone "na siłę", żeby tylko wydłużyć film.
Ale może to ja czegoś nie rozumiem...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz