Subotica, zwana również Szabadką, była ostatnim miastem, które odwiedziliśmy w Serbii. Położone blisko granicy z Węgrami słynie przede wszystkim z secesyjnej zabudowy i przygranicznego handlu - stąd już bardzo blisko do Unii Europejskiej ;-)
Dotarliśmy tam nieco spóźnionym pociągiem - wprost w objęcia naszego Couchsurfingowego hosta, który użyczył nam kanapy w samym centrum miasta a przy okazji od razu potraktował serdeczną lufą rakiji ;-) Taki początek gwarantował miłe doznania ;-)
Subotica okazała się być kolejnym pięknym miastem na trasie naszej wyprawy. Secesyjne perełki spotyka się tu co krok a przy prawie każdej szczęka opada do podłogi... A poza tym piwo było dobre, jedzenie zacne a do upału chyba właśnie zdążyliśmy się przyzwyczaić... :-)
Ratusz i fontanna (aż trudno uwierzyć, że postawiono ją w 1985 r. i... pasuje do budynku, który zbudowano w 1910 r.) :-)
Pomnik gościa z kosą. Nie ogarniam, ale nie muszę ;-)
Mała fontanna...
...i duża... :-)
Miejscowe Korzo - deptak łączący dworzec kolejowy z ratuszem.
Urokliwe kamienice. Wszędzie.
Niezły wyraz twarzy ;-)
Pomnik Cara Nenada. Na placu Cara Nenada. W stolicy dawnego państwa Cara Nenada :-)
Kościół franciszkanów. Kolejny zamknięty kościół na naszej trasie. I nie jedyny w Suboticy.
Cerkiew Serbska.
Piękny ikonostas.
Katedra św. Teresy.
Nie muszę chyba dodawać, że również zamknięta... :-(
Posąg św. Trójcy.
Pomnik ofiar faszyzmu.
Synagoga - miejscowa secesyjna perełka.
Niestety jest dość mocno zaniedbana...
...piękna...
...ale przynajmniej teoretycznie trwa tu remont.
W przewodniku z roku 2006 też piszą, że właśnie trwa remont - trochę jak "never ending story"
Pomnik kanalarza, w sumie trochę jak w Bratysławie, ale jakiś taki mniej pozytywny :-)
Jeden z murali na płocie. To jest, jakby kto nie wiedział, mól książkowy ;-)
Korzo - deptak i muzeum architektury w jednym ;-)
A to Pałac Ferenca Rajhla - budowa tak bardzo secesyjna, tak bardzo spektakularna, że mogłaby stać nawet w Barcelonie i udawać dzieło Gaudiego. Serio :-)
Potem był jeszcze wieczorny spacer, podczas którego mogliśmy się przekonać, że 21:00 to dobra pora na wyjście z dzieckiem na plac zabaw (były one oblężone przez rodziców i latorośle) i równie dobra na piwo w jednej z knajpek w bocznych uliczkach, ale niestety...
...zobaczyliśmy co zdołaliśmy i o 22:00 padliśmy snem kamiennym. Jak nie my ;-) Banalnie - po półtora tygodnia łażenia na pełnych obrotach padły nam akumulatory. Zawiedliśmy w ten sposób naszego gospodarza i jego kumpla, którzy myśleli, że jeszcze trochę piwa wypijemy a nam zabrakło mocy. Zupełnie.
I tak oto zakończyła się nasza wizyta w Serbii. Ale nie cała podróż - przed nami były jeszcze Węgry i szlak secesyjnych zachwytów :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz