poniedziałek, 2 września 2013

Serbia Trip 7 - Guča, Guca, Gucza 2013 :-)

Wyjazd na festiwal do Gučy był moim marzeniem od kilku lat. W tym roku był pierwszym zaplanowanym miejscem, do którego chcieliśmy dotrzeć a dopiero na bazie tego wydarzenia opracowywaliśmy cały plan podróży :-)

Po przylocie do Belgradu zaczęliśmy ogarniać dokładnie co i jak. Wiedzieliśmy, że trzeba tam się wbić do namiotu ale nie mieliśmy go ze sobą. Ba, nie mieliśmy nawet śpiworów - podróżując Wizzairem ciężko jest upchnąć jeszcze coś do bagażu podręcznego ;-)
Tu z pomocą przyszła nam najpierw dziewczyna z hostelowej recepcji dając namiary na stowarzyszenie, które organizowało pobyt w Gučy, a następnie Darko z Serbia4Youth, który nie dość, że oferował już rozbite namioty niedaleko miasteczka to jeszcze użyczył nam własnych śpiworów. Dzięki temu mogliśmy spokojnie i bez dodatkowych kosztów dotrzeć na miejsce i oddać się zabawie :-)


Rano wyruszyliśmy z Belgradu i już wczesnym popołudniem dotarliśmy na 53. Zgromadzenie Trębaczy w Dragačevie. Od razu wkroczyliśmy do krainy trąbek, chaosu i pieczonych prosiaków ;-) 
Nasze pole namiotowe położone było kilka kilometrów od miasteczka, ale na szczęście Darko podwiózł nas na miejsce i naszym oczom ukazał się (nie, nie las... krzyży) sielski obrazek - malownicza wieś pośród gór oraz nasze miejsce do spania :-) Pal licho wychodek pod postacią dziury w ziemi, prysznic nagrzewany słońcem (nie polecam kąpieli przed 12:00, rano woda była zimna jak diabli a popołudniu gorąca jak zupa) i namioty postawione na wzgórzu tak, że każdego poranka budziliśmy się zsunięci w stronę wyjścia... To wszystko to były pierdoły - najważniejszy był klimat i serbska gościnność, która na "dzień dobry" zaowocowała kolektywnym wypiciem butelki rakii :-)





Niedługo później wróciliśmy do Gučzy i zatopiliśmy się w panującej tam atmosferze. Bo to aż ciężko opisać - to po prostu trzeba przeżyć :-) Przez trzy dni byliśmy bombardowani przez dźwięk trąbek, świetne piwo, nieprzeliczony tłum ludzi i rewelacyjne jedzenie... :-) 
I ogromnie zaskoczyła mnie atmosfera - tysiące ludzi mocno pijanych (alkoholem i muzyką) i... zero agresji :-) Co chwilę gdzieś zaczynali grać cyganie a widzowie zaczynali tańczyć. I tak bez końca, całą dobę...

Jak na poniższym filmie :-)


Samo miasteczko jest niewielkie, ot kilka ulic na krzyż, ale w połowie sierpnia było tam kilkaset (!) tysięcy gości. Namioty rozbijano gdzie popadnie, knajpy nie były zamykane nigdy a wszędzie było wręcz magicznie :-) No bo jak inaczej określić przestrzeń, w której dominuje cudowna muzyka i świetne trunki? ;-)

W sumie to przez cały czas nie przestawaliśmy się uśmiechać :-) I to zarówno w koszmarnym upale jak i podczas nocnej burzy :-)





Występy przed miejscowym domem kultury - nie tylko cyganie i nie tylko trąbki ;-)


Metafizyczne odpowiedniki PKSów - Autoprevoz Čačak. Jeżdżą dopóki się do reszty nie rozpadną ;-)

Słynny pomnik trębacza - nieustannie oblężony przez tłum.



Impreza wszędzie... wszędzie :-)


Miejscowa cerkiew - jedyna oaza spokoju w krainie hałasu.



Przycerkiewne stoisko z rękodziełem. Tylko z cenami deczko przesadzili ;-)

Nieustanne pierdolnięcie energetyczne :-)

Mieszkanki Gučy. Niezbyt pląsające ale żywo komentujące zachowania publiczności ;-)



Nie byłbym chyba tak odważny, żeby się tu rozbić. Głośno (ba, wręcz GŁOŚNO!) przez 24 godziny na dobę a do tego syf jak diabli...

...ale, jak widać, niektórym to nie przeszkadzało nawet w biwakowaniu w smętnej, zaśmieconej stróżce ;-)

Najdroższy lokal w mieście ;-)


Pora dnia nie miała nic wspólnego z ilością ludzi na ulicach. Pito tam zarówno o świcie jak i w południe czy o zmierzchu :-)




Wieczorny występ chóru cerkiewnego. Pięknie śpiewali - mimo niesprzyjającej akustyki ;-)


Stadion Miejski czyli przestrzeń najważniejszych koncertów.


Serbskie szaleństwo - dobra muzyka, flagi i roztańczony tłum.

Świetnym widokiem są Serbowie, tańczący swój taniec zwany kolo (coś nieco jak zorba). Zaczyna się utwór a nagle tworzy się krąg obcych sobie ludzi, którzy zaczynają razem pląsać. Dwa kroki w prawo, dwa kroki w lewo i wymach nogą. I tak bez końca. Z uśmiechem. :-)

Nawet ulewa podczas finałowego koncertu nie sprawiła nikomu zbyt wielkiego problemu.
My schowaliśmy się pod parasolem sprzedawców piwa. Wraz z setką innych osób...
Rekordziści chronili się w toi-toiach - nawet po pięć osób na kabinę ;-)

Najpiękniejszy i najważniejszy koncert - Boban i Marko Marković





Trzeba przyznać, że zagrali doskonale - porywając tłum. Szkoda tylko, że tak krótko i że część zabawy przepadła nam podczas deszczu...

Będąc w Gučy ciężko jest nie zachwycić się serwowanym tam jedzeniem... Wszędzie na rusztach obracają się prosiaki i jagnięta, wszystko przygotowywane jest na oczach tłumu i nie ma opcji, żeby skosztować każdej potrawy. Ale to, co udało nam się zjeść można określić tylko jednym słowem - doskonałe :-)





Jelen, Lav i Zajeczarsko - święta trójca miejscowych piw... ;-)

Wieprzowina z rusztu. Rewelacyjna. I niedroga :-) A gratis zespół cygański grający do talerza ;-)

Coś jeszcze lepszego - jagnięcina. W sumie więcej zapłaciliśmy za 3 puszki coli niż za 700 g. mięsa. Takie rzeczy tylko w Serbii ;-)

Kupus (czyli kapusta) - coś jak nasz bigos ale mniej posiekane i dużo bardziej tłuste. Idealne na śniadanie po ciężkiej nocy ;-)

Krompir (kartofel) - to samo co powyżej tylko z ziemniorami...
Pichcili to non-stop w takich wielkich jakby amforach stojących na rozgrzanych węglach.
Mistrzostwo świata :-)

Jedyna chwila odpoczynku dla orkiestry ;-)

Jednej rzeczy jesteśmy pewni - musimy tam wrócić w przyszłym roku. Żeby znów pobujać się przy dźwiękach trąbek, wybawić się na maksa i opić miejscowym piwem. Bo to jest miejsce na ziemi do którego chce się wracać ciągle :-)
I znów, jeśli będzie taka opcja, zamieszkamy w Wiszącym Moście (bo zdaje się, że tak nazywała się nasza wioska), do którego taksówka kosztuje ze 20 zł. a spacer nocą po nieoświetlonej drodze nie jest najlepszym pomysłem ;-) I kolejny raz będziemy trwonić czas w knajpce obok dworca autobusowego, gdzie podają dobre piwo ale przynajmniej można chwilę odpocząć we względnej ciszy. I raz jeszcze będziemy się irytować stanem toalet, przed którymi cyganie ściągają haracz za możliwość sikania do brudnej dziury. 
Bo to wszystko ma swój urok. I daje MOC na kolejne dni :-) Tak, jak dało nam :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz