poniedziałek, 21 czerwca 2010

Szydłowiec

Miniony weekend znów minął poza miastem aktualnego zamieszkania. I kolejny raz okazało się, że miejsc wielce ciekawych nie trzeba szukać bardzo daleko :-)
Szydłowiec (nie mylić z Szydłowem) to ostatnie miasto na południu województwa mazowieckiego - zaraz za miedzą zaczyna się kielecczyzna i tablice rejestracyjne z "T.." a nie z "W.." ;-) Miasto z bogatą historią, kilkoma cennymi zabytkami i nieco senną atmosferą. Czyli idealne miejsce na krótki wypad. Nam zdarzyło się tam być dwukrotnie w ciągu 48 godzin. Niestety pogoda nieustannie starała nam się obrzydzić rzeczywistość (co jej się, ma się rozumieć, nie udało) - a to chmurząc, a to zanosząc deszczem a to mrożąc wiatrem...

Pierwsze co przyciąga wzrok (oczywiście, jeśli się zaparkuje na Rynku Wielkim) to siedziba władz miejskich. Ratusz jest tak renesansowy w swej renesansowatości, że już bardziej chyba być nie może ;-) Ale, trzeba mu przyznać - jest śliczny :-)



Tadeusz Kościuszko w roku 1920 na piedestale postawion ;-)

Przy placu znajduje się również Kościół Farny p.w. św. Zygmunta. Kolejne urocze miejsce - tym razem budowla gotycka. Świątynia sprawia dziwne wrażenie, jakby była ściśnięta i bardzo mała, co jest częściowo złudzeniem... Niestety, z powodu mszy, nie udało nam się zwiedzić wnętrza. Trzeba to będzie nadrobić przy najbliższej okazji. Zaskakujące są XVII-wieczne ryty na ścianach zewnętrznych, przedstawiające obrazki, napisy itp. Coś jakby wandale sprzed 400 lat - upstrzyli piaskowiec swoimi "dziełami" a my wpatrujemy się w to z zaskoczeniem, próbując ogarnąć zamysł twórców ;-)










Poniżej dwa rzuty na senne, niedzielne miasteczko. W sumie, podczas kilkugodzinnego łażenia po miejskiej przestrzeni, spotkaliśmy może kilkanaście osób. Pomijając dziki tłum ludzi, którzy przyjechali samochodami na popołudniową mszę. Taki podkościelny lans w starym matizie ;-)


Kolejnym sztandarowym punktem zwiedzania Szydłowca jest zamek (do poczytania o nim np. TU lub TU). Pierwsze wrażenie jest pozytywne - ładny budynek, nieźle zachowany, otoczony fosą i zielenią. I na tym zachwyty się kończą bo miejsce woła o pręgierz dla zarządcy! Tynki się sypią, mury rozpadają, wszystko jest brudne, pobazgrane i kompletnie zaniedbane. Jakby miasto miało głęboko w dupie to, że posiada taki skarb na swym terenie. Po raz kolejny okazuje się, że jeśli coś jest miejskie, to jest niczyje i służy conajwyżej jako przechowalnia dla partyjnych koleżków. Najlepszym tego przykładem jest Muzeum Instrumentów Ludowych - miejsce unikatowe na skalę naszego kraju a przy tym olewane równie często co mury kamienic...
Bardzo chciałbym tu podziękować pani muzealniczce za oprowadzenie po zbiorach. I za szczerą opowieść o szydłowieckiej rzeczywistości.












Ostatni punkt zwiedzania to miejscowy kirkut. Niestety: pogoda skutecznie przepłoszyła nas z jego terenu. No bo cóż to za przyjemność brodzić w mokrej trawie... Przyjdzie nam tam jeszcze wrócić - wierzę, że prędzej niż później... Koniecznie!





Szkoda jeno, że ogrodzenie owego cmentarza jest tylko 'pro forma' a jego przestrzeń służy jako ukryte przed ludzkimi spojrzeniami miejsce alkoholizacji... :-/

I tak oto skończył się weekend....
O samochodzie nie wspomnę... Bo padł... Na szczęście w drodze powrotnej...

Hmmm... Ciekawym, czy Szydłowiec kiedykolwiek otrząśnie się z letargu...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz