"Wenecja" Jana Jakuba Kolskiego była bardzo dobrym zamknięciem weekendu. Film wybraliśmy prawie "z marszu", kierując się tylko kilkoma, nader skromnymi, informacjami umieszczonymi w sieci i... nie przejechaliśmy się...
Opowieść o chłopcu, w którego życie wkracza wojna, nie wydaje się nazbyt pasjonującą fabułą. Zwłaszcza, jeśli ów główny bohater (wraz z całą swoją familią) ucieka do wyimaginowanej Wenecji, zbudowanej w piwnicy, usiłując nie dopuścić do siebie wiedzy o końcu świata.
A jednak reżyserowi się udało. Bardzo udało.
Film wciąga i przeraża. Wciąga historią, obrazem, grą aktorów i muzyką. I nawet w swej dosłowności potrafi być dość liryczny... A przeraża wszystkim wokół - okrucieństwem wojny, deptaniem prowincjonalnej rzeczywistości, bezsensownością śmierci i ludzką wiarą w lepsze dni, które nigdy nie nadejdą oraz wiarą w możliwość ucieczki, która jest bezcelowa...
Szczerze i z pełną odpowiedzialnością mojego imienia - ów film polecam.
A jednak reżyserowi się udało. Bardzo udało.
Film wciąga i przeraża. Wciąga historią, obrazem, grą aktorów i muzyką. I nawet w swej dosłowności potrafi być dość liryczny... A przeraża wszystkim wokół - okrucieństwem wojny, deptaniem prowincjonalnej rzeczywistości, bezsensownością śmierci i ludzką wiarą w lepsze dni, które nigdy nie nadejdą oraz wiarą w możliwość ucieczki, która jest bezcelowa...
Szczerze i z pełną odpowiedzialnością mojego imienia - ów film polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz