W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o Szentendre - miasto zwane węgierskim Kazimierzem Dolnym.
I tu pojawia się pytanie - czy to jakieś polskie kompleksy zmuszają nas do nazywania każdego zagranicznego ładniejszego miasteczka "czyimś/jakimś Kazimierzem"? Albo czy każde miasto w Polsce, które ma chociażby 10 metrów murów obronnych od razu musi być nazywane polskim Carcassonne? To jest jakaś paranoja - bo zaznaczę, co najmniej sześć miejscowości przywłaszczyło sobie taką nazwę :-)
Położone na naddunajskim wzgórzu Szentendre okazało się być miasteczkiem malowniczym i dopiero szykującym się do sezonu, więc stosunkowo spokojnym i cichym... Fajnie było zapuścić się w labirynt wąskich, brukowanych uliczek a potem wypić dobrą kawę, zjeść langosza i napatrzeć się na zabytkową zabudowę - zbierając siły do zbliżającego się powrotu do Polski...
I tu pojawia się pytanie - czy to jakieś polskie kompleksy zmuszają nas do nazywania każdego zagranicznego ładniejszego miasteczka "czyimś/jakimś Kazimierzem"? Albo czy każde miasto w Polsce, które ma chociażby 10 metrów murów obronnych od razu musi być nazywane polskim Carcassonne? To jest jakaś paranoja - bo zaznaczę, co najmniej sześć miejscowości przywłaszczyło sobie taką nazwę :-)
Położone na naddunajskim wzgórzu Szentendre okazało się być miasteczkiem malowniczym i dopiero szykującym się do sezonu, więc stosunkowo spokojnym i cichym... Fajnie było zapuścić się w labirynt wąskich, brukowanych uliczek a potem wypić dobrą kawę, zjeść langosza i napatrzeć się na zabytkową zabudowę - zbierając siły do zbliżającego się powrotu do Polski...
10 dni. 3 stolice. 2600 przejechanych kilometrów.
Wiosna znalazła się sama w Warszawie.
Ależ było pięknie :-)
Nosi Cię po świecie jak widzę. Zdjęcia z Czarnobyla piorunujące, i pewnie napromieniowane ;)
OdpowiedzUsuń