"Mine vaganti. O miłości i makaronach" było miłym zwieńczeniem krótkiego ale wielce intensywnego weekendu. Ale taki to urok pracujących sobót... :-/
Nie znam w ogóle współczesnego kina włoskiego, nic mi nie mówiło ani nazwisko reżysera ani nikogo z obsady, ot jedyne co wiedziałem idąc nań to informacje z kilku zdań zawartych w zapowiedziach.
Ale było warto :-) Film miota się gdzieś między komedią a dramatem i próbuje zadowolić odbiorców obu tych gatunków. Jednocześnie nie nuży i nie gubi wielowymiarowości głównych bohaterów. W efekcie uzyskujemy prawie dwie pełne godziny przyzwoitej rozrywki. Pozostaje tylko pogratulować reżyserowi, zapoznać się z innymi jego dziełami i czekać na dokładkę :-)
Jedno tylko kinowo zaznaczę: kurwa, jak ja nienawidzę popcorniarzy w kinie. Smrodzą, hałasują a we mnie rośnie chęć strzelenia w pysk. Czy oni nie mogą się nażreć w domu??? I przestać udawać amerykanów...? Ehhh... Ja wiem, że to walka z wiatrakami, ale nie mogę inaczej...
Wracając jednak do kwestii filmowej - trailer:
Jedno tylko kinowo zaznaczę: kurwa, jak ja nienawidzę popcorniarzy w kinie. Smrodzą, hałasują a we mnie rośnie chęć strzelenia w pysk. Czy oni nie mogą się nażreć w domu??? I przestać udawać amerykanów...? Ehhh... Ja wiem, że to walka z wiatrakami, ale nie mogę inaczej...
Wracając jednak do kwestii filmowej - trailer:
"kurwa, jak ja nienawidzę popcorniarzy w kinie. Smrodzą, hałasują a we mnie rośnie chęć strzelenia w pysk. Czy oni nie mogą się nażreć w domu??? "
OdpowiedzUsuńŚwietne, krótko i na temat ;) Lubię takie bezkompromisowe teksty ;)
Filmu nie znam niestety ;)
http://grzegorzsabala.blogspot.com/