Kino irlandzkie jest mi bliskie mniej więcej tak samo jak bułgarskie, ale że cierpię na manię poznawczą, to bez zastanowienia skorzystałem z okazji obejrzenia filmu "Once". Dwa lata po premierze w Polsce... Cztery lata po premierze światowej... ;-)
Film jest dziwny. Ni to dramat, ni to romans, zahaczający mocno o definicję filmu muzycznego. Ba, gdyby bohaterowie jeszcze zaczęli tańczyć, to mielibyśmy 100% musical ;-)
Fabuła nie porywa przesadnie, film nie ma jakiegoś megaprzesłania czy odkrywczej warstwy obrazowej - jest czymś na kształt teledysku do całej płyty zespołu "The swell season", który tworzy para aktorów, obsadzonych w głównych rolach. I to muzyka i liryka są tu ważniejszymi bohaterami, niż miotający się bez polotu ludzie ;-)
Ale i tak ogląda się całkiem nieźle. Bez przesady, bez chęci obejrzenia raz jeszcze - po prostu nieźle :-)
Film jest dziwny. Ni to dramat, ni to romans, zahaczający mocno o definicję filmu muzycznego. Ba, gdyby bohaterowie jeszcze zaczęli tańczyć, to mielibyśmy 100% musical ;-)
Fabuła nie porywa przesadnie, film nie ma jakiegoś megaprzesłania czy odkrywczej warstwy obrazowej - jest czymś na kształt teledysku do całej płyty zespołu "The swell season", który tworzy para aktorów, obsadzonych w głównych rolach. I to muzyka i liryka są tu ważniejszymi bohaterami, niż miotający się bez polotu ludzie ;-)
Ale i tak ogląda się całkiem nieźle. Bez przesady, bez chęci obejrzenia raz jeszcze - po prostu nieźle :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz