poniedziałek, 11 października 2010

Jedz, módl się, kochaj

Poszliśmy do kina na "Jedz, módl się, kochaj" zaintrygowani zwiastunem. Nie znaliśmy książki, która była podstawą scenariusza, nie wczytywaliśmy się w recenzje, zachwyty i głosy krytyki - po prostu podjęliśmy decyzję, że idziemy zobaczyć co to za film :-)
Drugi raz na to nie pójdę - jestem pewny. Film ma fabułę, która klei się jak guma do żucia a główna bohaterka, grana przez Julię Roberts jest po prostu antypatyczna. Hmmm... może nawet nie antypatyczna, ona po prostu nie wzbudziła we mnie żadnych emocji. I nie odnotowałem ani logiki ani konsekwencji w jej działaniu. I pani Roberts jest za stara na granie trzydziestolatki. To, cholera, bardzo widać ;-)

Ale cóż, może to nie zostało nakręcone dla mężczyzn? ;-)

Kilka ładnych widoków to wielki plus tego filmu. Kilka potraw serwowanych w Italii również. Reszta to bełkot dla amerykanów. Z niewielką domieszką prawd życiowych podawanych jak w książkach Coelho... ;-) Co trzeba zaznaczyć - podawanych przez ponad dwie godziny. A to już za długo, żeby spokojnie przetrawić to co się zjadło ;-)

A jedna rzecz rozwaliła mnie na maksa: amerykańska wiara, że wszyscy i wszędzie mówią w ich języku. Prawie perfect. Nawet starzy szamani na Bali... Miazga... ;-)

Na trailer można spojrzeć:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz