poniedziałek, 26 lipca 2010

Boso, ale na rowerze

Weekend zamknęliśmy klamrą kinową, uzyskując własny rekord: 5 seansów w 7 dni. Czyli wynik, jakkolwiek na sprawę nie spojrzeć - całkiem zacny ;-)

Podróż po światowym kinie zawiodła nas na koniec do Belgii - coby obejrzeć film "Boso, ale na rowerze" Felixa Van Groeningena...
Dziwna to opowieść o patologicznej rodzinie - pod odrobiną humoru i ciepła skrywają się ogromne pokłady smutku i beznadziei, które odpowiednio dawkowane nie miażdżą mózgu a jedynie zmuszają do pewnych przemyśleń na temat beznadziei i uwarunkowań rodzinno-mentalnych. A chwilami, w ramach oddechu, pojawia się cień uśmiechu, trochę ironii i szczypta dobra... Która potem zostanie zalana piwem, winem albo płynami ustrojowymi... Ale pozostawi cień nadziei na lepsze jutro...

Zastanawia mnie tylko co za idiota nazwał ten film (vide plakat) czarną komedią? Bo albo tego filmu nie oglądał albo jest po prostu bezmózgiem...



I nastąpił koniec filmowego tygodnia - mam nadzieję, że nie ostatni taki to weekend w żywocie :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz