wtorek, 20 lipca 2010

Oczy szeroko otwarte

Są seanse kinowe w przypadku których streszczanie fabuły automatycznie spłyca odbiór a w niektórych przypadkach wywołuje wręcz wrażenie czegoś tak dziwnego, że sam pomysł pójścia do kina zdaje się absurdalnym.
No bo jak tu opisać film, którego akcja dzieje się we współczesnej Jerozolimie, w środowisku ortodoksyjnych żydów a opowiada o zakazanej i grzesznej miłości dwóch facetów...? A właśnie z czymś takim mamy do czynienia w przypadku "Oczu szeroko otwartych"...

Najładniej i najsensowniej opisane zostało przez dystrybutora, co pozwolę sobie niniejszem zacytować "Aaron prowadzi koszerny sklep mięsny w dzielnicy zamieszkałej przez ultra-ortodoksyjnych Żydów. Wraz z żoną i czterema synami wiedzie spokojne, pobożne życie. Zostaje ono zakłócone pojawieniem się zagubionej duszy – studenta Ezriego, który budzi w Aaronie zakazane uczucia. Reżyser bada moralne granice własnej religii poprzez dokładne, dojrzałe śledztwo. Umiejętnie uchwycił dwoistość życia w małej społeczności, gdzie nie istnieje coś takiego, jak wolna wola. Ludzie mogą się liczyć ze sobą nawzajem, ale ich dobroć nie jest bezinteresowna. Powstało uniwersalne powściągliwe arcydzieło ukrytych napięć, które są obecne w każdej społeczności."

Tak na zupełnym marginesie - dlaczego mnie specjalnie nie dziwi, że w Polsce premiera miała miejsce ponad rok później niż w reszcie cywilizowanego świata...?

Nie spodziewałem się w drodze na salę kinową, że napiszę to, co napiszę: WARTO ;-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz